5/31/2016

(#28) "Bieg po życie" L.Lomong (oraz M.Tabb)

O tej książce przeczytałam kiedyś na którymś blogu, gdzie ktoś bardzo ją polecał. Potem szukałam jej w bibliotece, ale na moje szczęście nigdzie jej nie było. Dlaczego "szczęście"? Bo z czystym sercem mogłam ją kupić z okazji Dnia Książki. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale warto mieć pozycję, która jest w Twojej TOP 10, prawda? :D
A żeby lepiej Wam się recenzję czytało, garstka informacji.
Po pierwsze to moja pierwsza biografia w życiu, ale pokochałam ją całym sercem.
Po drugie, głównym bohaterem, autorem i narratorem jest Lopez Lomong, amerykański olimpijczyk.
Dlaczego Lopepe wydał książkę? Skąd wziął się bawełniany pierścionek, który zawsze nosi na palcu? Jaka jest jego druga ojczyzna? Czym zajmuje się Lopez Lomong Foundation?















   







Lopepe (czyli szybki) został porwany przez rebeliantów w wieku sześciu lat. Jego pierwsza ojczyzna, Sudan Południowy, była w stadium krwawej wojny domowej, a on i paredziesiąt innych chłopców mieli zostać wyszkoleni na żołnierzy. Niestety był na to zbyt młody, więc całymi dniami siedział w drewnianej chacie bez okien, żywił się kaszą z piaskiem i patrzył, jak umierają jego przyjaciele.
Na szczęście, jak bardzo często wspomina Lopez, Bóg go nie opuścił. Zesłał mu trzech "aniołów stróżów", starszych kolegów, którzy nie dość, że postawili sobie za punkt honoru opiekować się nim, to jeszcze zorganizowali ucieczkę. Mały Lomong musiał biec z nimi 3 dni i 3 noce po pustyni, niemal bez wody, jedzenia i snu. Podołał temu i zdołał schronić się w obozie dla uchodźców w Kenii. Swoich Aniołów już nigdy więcej nie widział.
W obozie przetrwał 10 długich lat wypełnionych walkami o jedzenie, grą w piłkę i...bieganiem. Bieganie pozwalało mu nie myśleć o głodzie, chorobach, wojnie, utraconej rodzinie. Pozwalało mu nie oszaleć, dawało chwilę wytchnienia.
Pewnego dnia okazuje się, że 350 chłopców może pojechać do Ameryki. Na stałe. Z miejsca, gdzie nie ma internetu, wody bieżącej i telewizji do jednego z najwyżej rozwiniętych krajów świata. Gdy Lopezowi się to udaje, w nowej rzeczywistości bieganie jest jedyną rzeczą którą zna, jedyną wspólną cechą z tymi dziwnymi, białymi ludźmi.
I tak stał się nie chłopcem, który biegł po życie ale mężczyzną, dla którego bieganie stało się życiem.

Fabuła
Mówiłam Wam kiedyś dlaczego nie przepadam za recenzowaniem świetnych książek? Boję się, że napiszę coś co Was zrazi, co sprawi, że mając okazję sięgnąć po daną pozycję, zawahacie się. Dlatego zaufajcie mi, że każde słowo napisane w tej recenzji ma Was zachęcić.
Historia zaczyna się w momencie, w którym żołnierze wyrywają małego narratora z rąk mamy. Potem razem z nim czekamy na uwolnienie, biegniemy po życie, staramy się przetrwać codzienność w Kenii. 
Życie tam jest naprawdę szokujące (i to nie pozytywnie). Dla przykładu powiem Wam, który dzień tygodnia chłopcy lubili najbardziej. Wtorek. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że właśnie we wtorki dowożone były śmieci i odpadki z Ameryki, co dla dzieci oznaczało ucztę i jedzenie. Co dziwne, Lopepe nie skarży się na swój los, a niemal wręcz dziękuje za niego Bogu. Akceptuje to, co się stało i stara się czerpać z życia to co najlepsze.
Bieganie towarzyszyło mu od zawsze, nawet w domu rodzinnym. Teraz je doskonali- aby zagrać w piłkę trzeba było przebiec 18 mil (to 30 kilometrów!). Bez butów, bez przerwy, bez wody-a to wszystko aby kolejne godziny spędzić na boisku.
Nie powiem Wam na razie jak Lopez wygrał "wycieczkę" do Ameryki, chociaż jest to wyjaśnione już w początkach powieści. Powiem tylko, że trafił do przybranej rodziny, która wspierała go jak mogła i bez której mało co by osiągnął. To oni odkryli u niego prawdziwy talent i przekazali go profesjonalistom.
Do tego mamy też kilka wydarzeń ogólnoświatowych, które jakoś Lopeza dotyczyły, na przykład 11 września (WTC) czy różne ważniejsze biegi.
Odkąd około dziesięcioletni Lomong obejrzał bieg pewnego olimpijczyka, Michaela Johnsona, jego marzeniem stało się pojechanie na olimpiadę. Ten cel przyświecał mu podczas wielogodzinnych treningów-fizycznych i psychicznych. Zdradzę Wam tylko, że udało mu się spełnić to marzenie. Jak tego dokonał? Tego musicie dowiedzieć się sami.
Ocena: 5/5

Bohaterowie
Biografie dziwnie się recenzuję, bo nie mogę powiedzieć "ta postać jest słabo wykreowana, nie powinno jej tu być", czy "ta przygoda mi się nie podoba, autor powinien ją zmienić". Na szczęście tutaj nie mam takich problemów, bo wszystko jest idealne, ale nie sądzicie, że to prawda?
Wracając do tematu, główny bohater to cudo. Naprawdę, jest zabawny, odważny i mega, mega pozytywny. Wierzy w siebie i przekazuje tę wiarę nam w chwilach, gdy nam jej brakuje. Wystarczy przeczytać kawałek jego książki, a już jesteśmy zarażeni pozytywną energią, która drzemie w każdym słowie, zdaniu i rozdziale.
Poza tym Lopeza bardzo podziwiam. Niemało przeszedł, musiał wykazać się wytrwałością i siłą. A mimo tego nie ustawał, szedł przed siebie, słowo "przegrana" nie istniało. I co? I w końcu się udało. Ostatni dużo mówi się o poradnikach Reginy Brett ("Jesteś cudem", "Bóg nigdy nie mruga" i "Bóg zawsze znajdzie ci pracę"). Czytałam tylko pierwszy z nich i jest on niemal niczym w porównaniu z tą motywacyjną bombą!
Dalej, przybrana rodzina Lomonga, małżeństwo Rob i Barbara Roberts. Wzór idealnych, ciepych, wspierających i troskliwych rodziców. Wspierali adoptowanego syna w każdym momencie jego życia, zawsze stojąc po jego stronie i pomagając mu jak tylko mogli.
Tak naprawdę to poza samym Lopezem, jego rodziną i dziewczyną (Brittany), żadna z postaci nie była idealnie wykreowana, choć uznaję to za plus, bo mogliśmy lepiej skupić się na historii głównego bohatera (którego pokochałam, mam ochotę go wyściskać!)
Ocena: 5/5

Styl pisania
Głównemu autorowi, Lopezowi, pomagał Mark Tabb. Kiedy tak przeglądam jego stronę internetową, bardzo rzuca się w oczy jego drugoplanowość. Zawsz jest "Autor jeden" i mniejszym druczkiem "oraz Mark Tabb"
Niestety nie wiem jaki wkład miał Mark, a jaki Lomong w "Bieg po życie", ale poradzili sobie naprawdę świetnie. Stylem pisania potrafili wywołać uśmiech (a nawet śmiech :D), smutek, wzruszenie i skłonić nas do reflekcji. Śmiało mogę powiedzieć, że to jeden z najlepszych stylów pisania z jakimi miałam doczynienia.
Teraz bardzo ważna informacja. Ja nie lubię ani biegać, ani czytać biografii, a o Lopezie pierwszy raz usłyszałam dzięki tej książce. Wynika z tego, że nawet amatorzy sportu (ja), nieprzekonani do biografii (ja) czy nieznający głównej postaci (ja), znajdą tam coś dla siebie. Wsparcie, kilka cennych rad i oczywiście wiele cudownych chwil spędzonych z Lopezem.
Styl pisania był zabawny, lekki i jakiś taki Lomongowy. Wydaje mi się, że bardzo do niego pasował. Nie wiem jak to działa, ale kto czytał ten może potwierdzić :D
Ocena: 5/5

Okładka
No czy ktoś się nie zgodzi, że przecudna? Prosta, ale wpadająca w oko.
Ciekawym, dla jednych dobrym, a dla drugich złym pomysłem są te "brudne" czerwone i czarne plamy, które na pierwszy rzut oka naprawdę mogą wydać się zabrudzeniem. Mi to oczywiście nie przeszkadzało, ale na wszelki wypadek warto zwrócić na to uwagę.
Strony są wygodnie zszyte, o fajnym kolorze (takim jakby brudnobeżowym, wiecie o co chodzi, prawda?), a po środku- spora ilość zdjęć z życia bohatera. On sam w ważnych momentach, on z prezydentem i pierwszą damą, z rodziną, z dziewczyną, z przyjaciółmi. Według mnie to naprawdę wielka zaleta, podczas czytania uwielbiałam co kilkanaście stron wracać do nich wracać (a kiedy w fabule natrafiłam na zobrazowaną sytuację, ojeju, jaka to była radość :D).
Jedyną maleńką, maluteńką wadą jest to, że zdjęcie jest spoilerem. Wyobraźmy sobie taką sytuację: bohater zgubił w przeszłości ulubionego misia i myślał, że już go nie znajdzie, a zanim w fabule jest mowa o jego odnalezieniu, widzimy jego zdjęcie. Rozumiecie mniej więcej o co chodzi?
Gdybym była wredna, albo recenzowała książkę, której nie lubię, to napisałabym, że to ogromny minus i od razu punkty w dół. Ale teraz mogę uznać, że ten zabieg miał na celu zwiększenie nadziei i poprawę humoru u czytelnika. Ot, taki ze mną mistrz manipulacji :")
Ocena: 5/5

OCENA KOŃCOWA: 20/20
PODSUMOWANIE: "Bieg po życie" Lopeza Lomonga i Marka Tabba to naprawdę piękna opowieść o chłopcu, który wierzył w siebie i osiągnął cel. Który wierzył w swoje marzenia i nie dopuszczał do siebie myśli o przegranej.
Zabawna, mądra, wzruszająca książka nie tylko dla fanów sportu czy samego Lopeza, dodaje nam wiary w siebie i pokazuje, żeby nigdy się nie poddawać. Przepiękna, motywacyjna powieść o życiu jednego ze sławniejszych amerykańskich olimpijczyków, który teraz chce pomóc nam spełniać marzenia, wspominając jak sam potrzebował takiej pomocy. Bardzo, bardzo polecam <3
~~
Ale, ale, wydawało mi się, że wspominałam coś o powodzie napisania "Biegu po życie". Niektórzy z Was pewnie jako pierwsze pomyślą "Pff, robi to dla kasy!"... i będa mieli rację. Lopez, a dokładniej jego fundacja Lopez Lomong Foundation część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży książki trafia do Sudanu Południowego. Olimpijczyk ma 4 cele do zrealizowania: woda, jedzenie, edukacja i medycyna. To wszystko musi zostać polepszone (lub nawet wprowadzone!). Jak już wiemy, Lopez się nie poddaje, więc nie zostaje nic innego jak życzyć mu powodzenia i pogratulować osiągniętych już wyników! :)

5/25/2016

(#27) "Przędza" G.Albin

Ta książka chodziła za mną od dawna. Dosłownie. Dwa razy wypożyczałam ją z biblioteki publicznej, ale musiałam oddać, no bo czas naglił. Aż w końcu, kiedy trafiła się okazja na jednej z grup wymianoksiążkowych (tak, takie słowo istnieje xD), długo się nie wahałam- w końcu coś w tej "Przędzy" musi być, że nieustannie na nią wpadam. No więc to "coś" jest napewno-ale w pozytywnym sensie czy negatywnym? A może i takim i takim?


Szesnastoletnia Adelice ma dar. Potrafi tkać i panować nad tkaninami, które tworzą każdą cząsteczkę jej świata-Arrasu. Każdą cząsteczkę, czyli każdą roślinę, człowieka, a nawet pogodę.
Co dziwne, dziewczyna z pomocą rodziców stara się ukryć swój talent najbardziej jak to możliwe. Osoby takie jak ona bowiem zabiera Gildia, aby szkoliły się na Kądzielniczki. Co prawda wieczna chwała i wysokie stanowisko to spełnienie marzeń niejednej mieszkanki Arrasu, ale Adelice zna prawdę-wie, że tak naprawdę całą władzę trzyma Cormac Patton, ambasador, który manipuluje, okłamuje i zastrasza.
Niestety tak potężnego daru nie da się ukryć. Gdy dziewczyna popełnią błąd na teście, zostaje zauważona. Jej życie zmieni się teraz na zawsze- z prostej mieszczanki wprost do pałacu do granic przepełnionego magią, zakazanymi miłościami, sekretami i dawno zapomnianymi historiami... Wkrótce okazuje się, że jej rzeczywistości grozi rozpad, a tylko ona może ją ocalić. Jaką jednak zapłaci cenę?

Fabuła
Czytaliście moją recenzję "Misy Ivy"? Wspominałam tam o tym, że mam już troszkę dość takiego samego schematu w każdej książce dystopijnej. 
I właśnie tutaj chciałabym naprawdę pogratulować autorce. Stworzyła coś oryginalnego. Nowego. Innego. Chociaż, oczywiście, jak każda książka ma jakiś punkt wspólny z innymi- jak próba buntu przeciwko władzy czy trójkąt miłosny (o czym wspomnę potem), to "Przędzę" charakteryzuje to "coś", czego nie ma sporo jej konkurentek.
Niestety, mimo pomysłowego i niebanalnego świata przedstawionego, gdzie wszystko co żyje, wszystko, co istnieje składa się z nici, którymi potrafią manipulować tylko dziewczyny takie jak Ad, za coś muszę punkt odjąć. Nadal niedokońca zrozumiałam wszystkie panujące tam zasady fizyki, a moja wyobraźnia-choć już wyćwiczona- nie potrafiła sobie poradzić z niektórymi wątkami.
Wspomniałam już o walce przeciwko złej władzy, prawda? No ok, to jakoś niewiadomo jak oryginalne nie jest. Niezgodna, Igrzyska Śmierci, ww. Misja Ivy (sądzę, że każdy z Was potrafi wymienić przynajmniej jedną taką pozycję ;) )...
Aha, i miałam wspomnieć, że Gildia strasznie dyskryminowała kobiety. Szczęście dla prawdziwej dziewczyny? Służyć swojemu mężowi! Przeznaczenie prawdziwej dziewczyny? Spełnianie zachcianek swojego mężą! Kobieta u władzy? Hehehe, a może posadzimy tam kota?
Tę dyskryminację czuć na kilometr i aż dziwię się, że nikt nic z tym nie robi. Ad buntuje się przeciwko władzy, ale myślę, że wątek poniżania płci pięknej jest za mało wykorzystany. Chociaż to tylko pierwszy tom, oczywiście ;)
Do tego na wspomnienie napewno zasługuje powiązanie Arrasu z...Ziemią. Tak, jakieś jest, no bo przecież skądś ludzie mówiący naszym językiem w innymi świecie jakoś musieli się pojawić. W chwili, kiedy dowiedziałam się jak to sprytnie autorka sobie wszystko uknuła byłam naprawdę zaskoczona! Brawo! ;)
Ocena: 4/5

Bohaterowie
Tutaj nie mam praktycznie żadnych zastrzeżeń. Każdy fajnie wykreowany, główną bohaterkę da się polubić, czarne charaktery są wystarczająco odrażające i złe, a wybrańcy sercowi (tak, było ich dwóch) dostatecznie uroczy.
Adelice to naprawdę odważna i samodzielna dziewczyna. Ale ale, nie taka jak Panna Najlepsza I Najmądrzejsza I Ogólnie Jestem Świetna (tak, chodzi mi o Cassie z "Piątej fali"). Mówię tu o prawdziwym uporze, prawdziwej wierze w swoje czyny. Zabawna, ostra, sarkastyczna, nie dająca sobie w kaszę dmuchać-ogólnie podziwiam.
Okej, idealna nie była. Jakieś tam podknięcia miała, ale to tylko człowiek, więc można jej to wybaczyć ;)
Jeśli chodzi o związek miłosny, to nie będę zdradzać o kogo chodzi, chociaż jest to widoczne niemal od przyjazdu Ad do Akademii. Na początku,do mniej więcej połowy, nie byłam pewna kogo wolałabym widzieć u boku głównej bohaterki, bo niemal każdy moment z udziałem jednego z nich punktował mi u niego.
Potem jednak praktycznie bez zastanowienia stwierdziłam, że ja osobiście wolę Brązowowłosego, bo był tak wierny i  silny (co okaże się w połowie książki, ta informacja była naprawdę nie do przewidzenia!). Blondyn nie był zły, ale mam nadzieję, że Adelice go nie wybierze. Nie pasują do siebie. To znaczy pasują, ale nie w ten sposób, w jaki powinni. Ech... Ciężko to wytłumaczyć. Czy jest tu ktoś, kto czytał "Przędzę" i wie, o co mi chodzi? :D
Gdyby tak się zastanowić, to bohaterów nie było zbyt sporo. Ok dwudziestu, co może być wadą, jeśli liczy się na wachlarz wspaniałych bohaterów, a może zaletą-bo każdy jest wyrazisty i zapadający w pamięć.
Ocena: 4.5/5

Styl pisania
Choć raczej prosty, to bardzo ładny i przyjemny w odbiorze. Szkoda, że nie zdołał mi wytłumaczyć wszystkich zasach działającego tam świata (choć to może wina fabuły). Historia zawiera kilka przyjemnych, mądrów lub zabawnych cytatów, które warto zapamiętać na dłużej (chociaż swojego motta życiowego tam nie znalazłam :D )
Nie wspominałam o tym jeszcze, więc napiszę tutaj; narracja prowadzona jest w pierwszoosobówce w czasie teraźniejszym, co bardzo mi pasowało. Ryzyko pierwszoosobówki jest takie, że kiedy trafisz na mdłego bohatera (ekhmPiątaFalaekhm), cała książka mocno na tym traci. Tutaj było odwrotnie-fajnie było znać przemyślenia Adelice, wytłumaczenia jej działań, jej lęki, żal, nadzieje i wszystkie te uczucia, na które czytelnik lubi zwracać uwagę, bo dodają postaci człowieczeństwa i normalności.
Ocena: 5/5

Okładka
Na początku sądziłam, że jest idealna. Teraz niestety wiem, że nie, choć naprawdę niewiele jej brakuje.
Nie wiem jakim cudem, ale przez pare miesięcy (albo i dłużej?) mój mózg ciekawym sposobem ignorował twarz dziewczyny na okładce. Tak, jak też nie wiem jak to zrobiłam, bo przecież jakoś bardzo z tłem się nie zlewa, ale faktem jest, że po prostu jej nie widziałam. I w sumie szkoda, że to się zmieniło, bo według mnie jest tylko niepotrzebnym dodatkiem pośród tej przepięknej, realistycznej eksplozji kolorów (do tego zmieniających się pod wpływem światła i punktu widzenia, no cudo po prostu. Aż fajnie mieć to na półce ;) ). Kolejny błąd jest taki, że opis z tyłu okładki jest troszkę nieczytelny, choć zwykle czyta się go raz, więc niewiadomo jak wielkim utrapieniem nie był.
A teraz pora na największy plus. Tak, większy, niż okładka. Czcionka.
Czcionka była cudna. Nie wiem jak się nazywa, ani skąd ją wytrzasnęli, ale chciałabym, żeby 99% książek miało właśnie taką. Czy jest jakoś wymyślna, z zawijasami i pięknie zdobiona? Nie, jest prosta, ale idealna-chyba moja ulubiona (albo przynajemniej jedna z).
Ocena: 4.7/5 (dlaczego okładce z tak cudną czcionką nie mogę dać 5/5? :( )

OCENA KOŃCOWA: 18.2/20
PODSUMOWANIE: "Przędza" Gennifer Albin to oryginalna, wybijająca się z tła młodzieżówka dystopijna, którą polecam ze względu na ciekawy pomysł, fajnych bohaterów i sporo akcji. Choć raczej nie wnosi do naszego życia zbyt wiele, to po prostu fajna alternatywa na wieczór z książką czy stresujący dzień w pracy-pokaże, że ludzie mogą mieć o wiele gorsze problemy niż nasze! O jakich mówię? O tym musicie przekonać się sami-mam nadzieję, że nie pożałujecie czasu poświęconego pani Albin (bo ja napewno go nie żałuję).
~~
Ech...Znacie ten moment, kiedy po przeczytaniu pierwszego tomu okazuje się, że to trylogia, w oryginale wydane jest już wszystko, a Polska nadal nie wzięła się nawet za drugą część? Mam nadzieję, że nie będzie to jedna z tych niedokończonych serii, bo naprawdę zaciekawił mnie świat wykreowany przez tą pisarkę. I tak w tajemnicy Wam powiem, że w II tomie akcja będzie działa się nieco gdzie indziej...Gdzie? Wszystko przed Wami!
Aha, i wiem, że może tego nie piszę, ale dziękuję za 49 obserwatorów, każdy komentarz i wyświetlenie ^^ Pozdrawiam <3

5/17/2016

(#26) "Piąta fala" R.Yancey

Miało być świetnie.
Każdy o tej książce mówił, każdy ją znał, powstał nawet film. Mieli być świetni bohaterowie, nieustająca akcja, wiele przygód, humor. Miałam z zapartym tchem poznawać kolejne sekrety świata po inwazji, a po ostatniej stronie jak naszybciej chcieć przeczytać drugi tom. I co? No, słabo.

Okładka książki Piąta fala
Ziemia po inwazji kosmitów, dokładniej po czterech falach. 
Pierwszą było nastanie ciemności, wyłączenie elektryczności. Ale ludzie nadal mówili, że Oni mogą być przyjaźnie nastawieni.
Drugą było zniszczenie połowy świata, tej, która miała styczność z morzami. Ogromne tsunami i nagły wstrząs elektromagnetyczny zabił 97% procent ludzkości.
Trzecia fala przyniosła zarazę, która wybiła pozostałe 2%. 
Wraz z czwartą pojawili się Ucziszacze. Wyglądali jak ludzie, ale nimi nie byli. To przez nich nie można było nikomu zaufać.
Plan Kosmitów miał jeden błąd. Jeden, lecz bardzo poważny. Przeżyli tylko nieliczni, ale za to najsilniejsi, najmądrzejsi, najlepsi. I najbardziej pragnący zemsty.
Nastoletnia Cassie wędruje przez zniszczoną Amerykę w poszukiwaniu brata, którego obiecała odnaleźć. Pewnego dnia spotyka Evana, przez którego nie dość, że złamie zasadę "nie ufaj nikomu", to jeszcze będzie musiała wybrać, czy zaakceptuje go z jego strasznym sekretem.
Szeregowy Zombie od dłuższego czasu szkoli się w Przystani. Gdy tylko osiągnie sukces, dowodzący wyślą go do walki z Przybyszami. Chłopak o niczym bardziej nie marzy. 
Wszystko zmienia się, gdy do jego oddziału dostaje się dwójka ludzi. Pierwszym z nich jest zaledwie pięcioletni Nugget, który musi przejść tak samo bolesny i niebezpieczny trening jak jego dużo starsi koledzy. Drugą jest dziewczyna o lśniących, czarnych włosach, która pokaże mu, że świat nie jest taki, jaki wydaje się być.
W jaki sposób losy tej piątki złączą się ze sobą? I czy jest jakakolwiek szansa na przeżycie piątej fali? 


Fabuła
Słyszeliście coś kiedyś o tym, że Piątą falę symbolizuje nieustająca akcja? No, to jest kilka opcji. Albo się przesłyszeliście, ten ktoś mówił, dziwnym trafem, o innej książce o tym samym tytule, trafiliście na człowieka o dziwnym guście, lub (co najbardziej prawdobodobne) dla tego kogoś "wartka akcja" symbolizuje zupełnie coś innego niż dla mnie.
Ta książka była nudna.
I na tym mogłabym zakończyć ten temat, bo powyższe zdanie, moim skromnym zdaniem, bardzo ładnie je opisuje. Oprócz kilku momentów, nie dzieje sie nic. Tylko że autor bardzo zgrabnie ubrał to "nic" w paredziesiąt stron. Brawa na stojąco.
Nie chcę nikomu nic zaspoilerować, ale całą fabułę możnaby spokojnie streścić w dwóch, trzech zdaniach.
Znacie ten stan, kiedy patrzycie ile stron zostało Wam do końca? Tak zwykle mam przy lekturach...no, i tutaj też. Każda przeczytana była dla mnie osiągnięciem, każda się dłużyła, ale tłumaczyłam sobie, że nie mogę się poddać, no bo książka taka wychwalana, może jeszcze autor się uratuje. No i miałam rację- odkrycie paru tajemnic i sposób splatania losów delikatnie podwyższył ocenę fabuły. Ale tylko delikatnie. 
Czy mam ochotę na kolejny tom? Tak. Liczę, że pan Yancey się poprawi, bo to materiał na naprawdę, naprawdę dobrą historię.
Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy nie dać 1/5, po raz pierwszy w jakiejkolwiek kategorii w jakiejkolwiek recenzji na moim blogu. Ale nie, "Piąta fala" nie jest "godna" tego "zaszczytu". Poczekamy na inną perełkę :)
Ocena: 2/5  

Bohaterowie
Yhy, czas przejść do kolejnych cudeniek. 
Jeśli chodzi o główną bohaterkę, to miałam mam ochotę ją zabić. Nienawidzę jej. Jest głupia, pusta, okropna, chamska i ogólnie zła. Bardzo zła. No kurczę, jak można w ogóle takie postacie tworzyć? Tak zepsute, tak mdłe, tak denne, tak słabe, tak nieogarnięte, tak skupione tylko na sobie? Okej. Okej, może to nie byłoby takie złe. Przecież ludzie nie są ideałami. Może zdołałabym jej to wybaczyć. Ale jest jedno ale.
Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Cassie nie była tak przekonana o swojej przegenialności. Jestem świetna. Idealna. Zabawna. Ostra. Hahaha, ale ja jestem zabawna. Mówiłam już o tym, jakie śmieszne żarty mówię? No ubaw po pachy normalnie. Szkoda tylko, że nikt mojej genialności nie docenia. Pffffff, idioci.
Powiedzcie mi, jaka jest szansa, że główna bohaterka umrze? Trzymam kciuki.
Denerwowało mnie też to, że wyciągała pochopne wnioski. Pewien chłopak, gdy brutalnie odrzuciła jego pomoc, trzasnął drzwiami. I to koniec. Ale nie, Cassie wiedziała, że on uważał ją za swoją, cytuję za swojego pieska, z którym może robić co chce. A on tylko trzasnął drzwiami. Biedny chłopak. 
Kolejny cytat- 
Ktoś: On myśli inaczej niż ja. On uważa was za zarazę.
Ona: I co, tak właśnie mnie widzisz? Jak zarazę, której trzeba się pozbyć?
Gratuluję mądrości, dziewczyno. Czy słowa on myśli inaczej niż ja nic ci nie mówią?
Dobrze, to ja już może zostawię ją w spokoju, bo coś czuję, że mogłabym to ciągnąć jeszcze dłużej. Dla osób, którym nie chce się czytać poprzednich zdań: BARDZO NIE LUBIĘ CASSIE.
To teraz tak szybciutko pozostali. Szczęście dla autora, że postanowił dodać jeszcze kilku bohaterów, a jeden z nich bideałem (bo jednak kiedyś to 1/5 trzeba dać). Mówię tu o  Zombie, kompletne przeciwieństwo rozpuszczonej dziewczyny powyżej. Za niego i pozostałych jestem skłonna te dwa punkty dać, bo przy nich autor wysilł się trochę bardziej.
Ocena: 2/5         

Styl pisania
Miejscami stety, miejscami nie, narrację prowadzili bohaterowie w czasie teraźniejszym. A, jak już może zdołaliście wywnioskować, nie lubię jednej z bohaterek. Każdy rozdział z jej perspektywy był dla mnie prawdziwą udręką, ale jakoś przetrwałam. Jestem z siebie dumna :D (Oczywiście każdy rozdział opisywany przez Zombie był cudowny, za to plus).
Nieczęsto się to zdarza, ale tutaj styl pisania praktycznie nie różnił się od charakteru bohaterów. I to dlatego jestem pod wrażeniem. Nie dlatego, że był on jakiś świetny, idealny, czy zabawny. Nie, chodzi mi o to, że tak dobrze dopasował go do postaci. No, wreszcie jakaś pochwała ^^
Ocena: 3.5/5

Okładka
Nie wiem czy wiecie, ale ja naprawdę nie lubię mieszać książek z błotem. Nie lubię mieć wrażenia, że nie doceniam pracy autora. To dlatego jeszcze nigdy nie dałam mniej niż dwóch punktów którejś kategorii. I dlatego tak lubię stawiać wysokie noty, a właśnie teraz mam okazję :)
Okładka jest przepiękna. Osobiście wolę nową wersję od starej, choć może dlatego, że to filmowa oprawa graficzna towarzyszyła mi przy czytaniu. Opis z tyłu okładki jest okej, choć niestety skupia się tylko na Cassie- a nie była ona jedyną główną bohaterką. No i szkoda, że dziewczyna jest blondynką, a w treści było wyraźnie zaznaczone, że blond miesza się z rudym.
Na szczęście wszystkie te niedociągnięcia ratuje pomysł i ogólny całokształt. No i te tajemnicze opisy fal na górze ;)
Ocena: 4/5

OCENA KOŃCOWA: 11.5/20
PODSUMOWANIE: "Piąta fala" Ricka Yancey'a to, nie ukrywając, słaba i nudna książka, która miała być pełna przygód, humoru i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Śmiało mogę stwierdzić, że to jedna z gorszych książek, jakie czytałam i raczej jej Wam nie polecam. Nie wniesie do Waszego życia zupełnie nic-choć oczywiście jest to tylko mój punkt widzenia. Chociaż może warto ją przeczytać, aby w razie czego na przyszłość mieć co odpowiedzieć, gdy ktoś spyta Was o denerwujące bohaterki lub słabą akcję?
 Czasem piszę, że mimo niskiego wyniku nie żałuję, że daną lekturę przeczytałam. A teraz z ręką na sercu mogę powiedzieć, że tak. Straciłam tylko parę godzin życia na denerwowaniu się na Cassie. Nie poznałabym co prawda Zombie, ale coś czuję, że nie byłaby to aż tak wielka strata.
~~
Ja naprawdę przepraszam fanów. Wiem, że tacy są, bo 7,47/50 na lubimyczytac skądś się wzięło :D