9/11/2017

(#66) "Kroniki Atopii" M.Mather

   Zawsze się zastanawiałam, jak wygląda prawdziwe sciene-fiction. Może nie dobre, nie wybitne, nie najlepsze, jakie powstało, ale prawdziwe. Do tej pory trafiałam raczej na mało oryginalny świat pełen buntowników walczących z niedobrom władzom i zaczęłam powoli tracić wiarę w ten gatunek (zwłaszcza po Panie lodowego ogrodu, poddałam się po dwóch rozdziałach!). Kroniki Atopii miały być kroplą przepełniającą czarę - lub pierwszą kroplą wodospadu tych powieści, gdyby mi się spodobały. 
   Zanim przejdę do właściwej recenzji, chciałabym bardzo podziękować Czwartej Stronie za egzemplarz recenzencki i, co najważniejsze, za zaufanie!


   Przełom XXI i XXII wieku. Świat wchodzi w nową erę technologii i luksusu. Na wyspie-raju, Atopii, dzięki nowoczesnym urządzeniom obywatele mogą podróżować po świecie i doświadczyć tego, co dla człowieka od zawsze było nieosiągalne. Podczas wędrówek, przygód i doznać, użytkownicy zostają w bezpiecznym pomieszczeniu, a o ich ciała dbają specjalne prokury gotowe pomóc i doradzić. Jak więc widzicie, wszystko odbywa się całkowici bezpiecznie i bez najmniejszego ryzyka.
Czy aby napewno?
   Olympia. Rick. Vince. Patricia. Bob. William. Nancy. Jimmy. Ośmiorgo Atopijczyków luźno powiązanych między sobą niciami przyjaźni, pracy, interesów lub pasji. Łączy ich jedno: każde z nich zaufało nowoczesnej technologii pozwalającej kreować alternatywne światy i zatracać się w nich, tworząc drugie życie. Każde z nich opowiada tę samą historię i wspomina te same wydarzenia ze swojego punktu widzenia, za każdym razem podając nam okruszki informacji, które jako jedność mogą spodować śmierć miliardów istnień.

Fabuła
   Do fabuły należy świat przedstawiony, prawda? Mam nadzieję, bo to o nim będę się głównie rozwodzić :D 
   Pierwsze, co trzeba mu przyznać: jest cudownie, oryginalnie i co najważniejsze baardzo skomplikowanie wykreowany. Z ręką na sercu, nie bardzo wiedziałam co się dzieje przez mniej więcej 1/4 powieści, czyli dobre 200 stron. Dziwne nazwy, nazwiska, zabieg autora polegający na wrzucaniu nas do życia bohaterów bez wcześniejszego ich przedstawienia...Choć jestem pod wrażeniem wspomnianej oryginaności i dopracowania wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach, nie mogę powiedzieć, że taka dezorientacja przypadła mi do gustu. Kroniki Atopii to bez wątpienia pozycja ciężka, której trzeba poświęcić dłuższą chwilę i nie można sięgać po nią gdy jest się choć trochę zmęczonym czy rozkojarzonym. 
   Na szczęście sama kreacja i kreatywność uratowały tę pozycję w moich oczach na tyle, że mogę powiedzieć, że mi się podobała. I o to przecież chodzi!
   O, i jeszcze końcówka...Cudowna! Tempo akcji przyspieszało wprost wproporcjonalnie do każdej przeczytanej strony (dosłownie!), a ostatnie wydarzenia to jedno wielkie COSIĘWYDARZYŁO, ale w pozytywnym sensie :D
Ocena:3.5/5

Bohaterowie
   Nie chcę opsisywać każdego z wymienionej wcześniej ósemki, bo nie dość, że byście się znudzili, to jeszcze odebrałabym Wam przyjemność z powolnego i troszeczkę nużącego, ale wartego fatygi ich poznawania. Ograniczę się więc to ogólnej oceny kreacji, jednego, dwóch słów o ich narracji i moim ulubieńcu.
   Zaczynając od kreacji - była dobra. Napewno nie poniżej poziomu, ale też nie wspaniała. Szczególnie do gustu przypadło mi to, jak autor poradził sobie z powiązaniami między postaciami, kto był dla kogo członkiem rodziny, przyjacielem, wrogiem, szefem, pracownikiem, wspólnikiem...Na pozór dwie obce sobie osoby obracające się w zupełnie różnych sferach okazują się mieć wspólne interesy, cele i obawy.
   No i narracja...Cudo. Może sam poziom jej prowadzenia nie zapadał szczególnie w pamięć, ale te same wydarzenia opisywane z  z u p e ł n i e różnych punktów widzenia...Magia! A co więcej, uczy, żeby nie oceniać po pozorach i zawsze brać pod uwagę przeszłość, charakter i ambicję obu stron zainteresowanych.
   Na sam koniec: kilka słówo Jimmim, który od samego początku skradł moje serce, zanim jeszcze przyszedł czas na jego pięć minut. Skromny, utalentowany, ambitny, z ciężką przeszłością, ale i wielkimi marzeniami, po które nie bał się sięgnąć. Warta wysiłku zrozumienia świata przedstawionego nagroda <3
Ocena:5/5

Styl pisania
   Tutaj, niestety, posypie się kilka negatywnych słów. Jak wspominałam, w fabułę ciężko było się wkręcić, a w uniwersum zatracić. Do tego zdecydowanie za często pojawiały się mądre, trudne, a co za tym idzie - niezrozumiałe dla przeciętnego czytelnika słowa, które mogły całkowicie zmienić sens jakiejś wypowiedzi. W Kronikach Atopii styl pisania określiłabym jako ciężki i wymagający, a jako że towarzyszy nam on już od pierwszej do ostatniej strony, jest to wada, której nie można zlekceważyć. 
   Na szczęście bywały też lepsze momenty, często obejmujące całe rozdziały, więc autor fundował nam też chwile przerwy. I chwała mu za to!
Ocena: 2.5/5

Okładka
   Tak bardzo sciene-fictionowa, że bardziej być nie może. I mimo że to "bardziej być nie może" nadało poprzedniemu zdaniu trochę negatywny wygłos, jestem tą oprawą graficzną oczarowana! Nie jest może cudem graficznym, ale ma w sobie ten klimat, dzięki któremu zapada w pamięć na dłużej.
   Dodatkowo, czego nie robię przy praktycznie żadnej innej lekturze, muszę wspomnieć o tym, jak dobrze ta książka jest wykonana. Mimo ponad 600stronowej objętości na grzbiecie nie pojawiła się nawet ryska, a mimo to strony przewracało się bardzo wygodnie. Za to ogromny plus dla wydawnictwa!
Ocena: 5/5

OCENA KOŃCOWA: 16/20
PODSUMOWANIE: "Kroniki Atopii" Matthewa Mattera to dobra, wymagająca i zapadająca w pamięć powieść sciene-fiction. Na pewno nie można jej nazwać pozycją lekką czy banalną - wymaga od nas skupienia i zwracania uwagi na każdy detal. Na szczególną uwagę zasługują dwa czynniki: różnorodość bohaterów i styl, jakim każdy z nich snuje historię oraz bardzo porządne wykonanie graficzne. Podsumowując podsumowanie? Jest to lektura ambitna, ale warta przeczytania. Polecam!
~~
Z mojej strony jeszcze raz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona! <3 A teraz pytanie do Was: czytaliście? Macie zamiar? :) 
                                   

8/31/2017

7 powodów, dla których warto być książkoholikiem

Hej! Dziś zapraszam na potwierdzenie faktu, że warto czytać, być fangirl i ogólnie książkoholikiem <3 :D


1. Bo łatwo Ci znaleźć tematy do rozmów
Z innym czytaczem - sprawa jest prosta:
  • Prawda, że ona nie powinna być z tym pierwszym, tylko z tym drugim?
  • A jak ci się podobała inna książka tego autora? 
  • O, a słyszałeś, że ta seria będzie mieć kontynuację?
  • Oglądałaś film na podstawie tej powieści? Trzy czwarte fabuły pozmieniane! A główny bohater nie dość, że ma blond włosy zamiast rudych, to jeszcze ubrał się raz w garnitur, a w rozdziale 9, na stronie 84, było napisane, że on ich nie znosi!
Ale żeby nie iść na łatwiznę - czytając, zdobywamy pojęcie na wiele nowych tematów, o które możemy się oprzeć w rozmowie :)
 
2. Bo filmy i seriale
   Tu chyba nie trzeba dużo mówić :D Zacznę od seriali, bo to moje zdecydowanie za późno odkryte cudeńka. Nie zawsze jest co prawda kolorowo - mówię z doświadczenia, bo kilka tygodni temu skończyłam Glee (okej, to nie serial książkowy, ale rozstanie się z czymś, co towarzyszyło Ci przez ponad pół roku zdecydowanie nie jest łatwe :") ). Teraz zatapiam się w Shadowhunters - które jest naprawdę niezłe i Sherlocku, który ma swoje wady i zalety, ale i tak całkowicie się w niego wkręciłam <3 Na dole zostawiam jeszcze zdjęcia czy plakaty promocyjne, bo...e...są ładne? :D
 No ale ktoś powie że nie?


    Co do moich serialowych planów: nie wiem czy słyszeliście, nie wiem nawet, czy to informacja potwierdzona, ale ma powstać ekranizacja Króla kruków na małym ekranie (KLIK do recenzji :) ) Ja tę książkę czytałam i pokochałam (czego nie mogę powiedzieć o kolejnych tomach, cóż)

  Co do filmów - ich największą wadą, a jednocześnie zaletą jest fakt, że zajmują dużo mniej czasu. Chyba każdy z nas zna to uczucie, gdy woli nie liczyć, ile życia spędził na obejrzeniu 6 sezonów po 20 45-minutowych odcinków każdy :D

3. Bo można założyć v/bloga książkowego
Możecie uznać, że argument trochę inwalida,bo internetowy zakątek można mieć o czymkolwiek się chce. Ale mam wrażenie, że jesteśmy tak (stosunkowo) niewielką grupą, że większość z nas choć troszeczkę kojarzy się z komentarzy czy reklam na fb.
 
4. Bo nigdy nie przeczytasz wszystkich książek, które byś chciał(a)
Brzmi tragicznie? Smutne, ale prawdziwe? Nie! Wyobraźcie sobie, że macie magiczny dar superszybkiego czytania i że w rok przeczytaliście wszystkie pozycje, które choć trochę wpasowują się w Wasz gust. Ale co potem? Życie bez czytania? To by dopiero było tragedia ;-;
 
5 .Bo każde książkowe uniwersum jest inne
Oczywiście, (za) często zdarza nam się trafić na lektury podobne, np. moje ukochane dystopijne miasto z dzielną nastolatką, która dołącza do buntowników czy trójkąt miłosny między dwoma najprzystojniejszymi chłopakami w szkole i cichą, szarą myszką, najczęściej nową. Ale piękne jest to, że każdy autor ma inny styl pisania, inny sposób kreacji bohaterów czy prowadzenia akcji. Można mieć czasem wrażenie déjà vu, ale każda pozycja miała, ma i będzie miała swój własny, unikatowy, niezpomniany charakter i klimat.

6. Bo fandomy
W tym jednym słowie kryje się wszystko - cudowni ludzie (okej, czasem są spiny, ale rzadko są one na tyle silne, by rozerwać stworzone podczas wspólnych rozmów, tworzenia teorii, shipów... <3), fanfiction, dyskusje, arty...I uwielbiam samą świadomość, że gdzieś tam są inni, dla których, tak samo jak dla mnie, dana książka znaczy coś więcej :)
 
7. Bo wyprawy do biblioteki. Bo biblioteka 
Publicznie i oficjalnie przyznaję się do czegoś, o co nikt mnie nie posądzał: kocham biblioteki. Wyobraźcie sobie ten koszmar: za każda książkę, którą przeczytacie, musicie zapłacić 20 zł. Oszczędności pozbylibyśmy się w miesiąc, a pożyczek w bankach przestaliby nam udzielać po maksymalnie pół roku. A tak od tego wszystkiego - bankructwa, piractwa, a co gorsza zmniejszenia częstotliwości czytania - chronią nas właśnie biblioteki. Nie zawsze mogą pochwalić się nowościami, ale i tak znajdziemy w nich tyle nowych historii...Nie wiem jak Wy, ale ja kocham moment, gdy do niej wchodzę i wiem, że przede mną przyjemnie dłuższa chwila oglądania, przeglądania, wybierania, czytania... <3  
~~Tego wszystkiego jest oczywiście więcej - jak choćby sama radość czytania! - ale postanowiłam wypisać te, które dla mnie znaczą...coś więcej :) I pytanie dla Was - za co kochacie być książkoholikiem?  

8/17/2017

(#65) "Ogień i woda" V.Scott

Na tę książkę miałam ochotę już od dawna - trochę przez okładkę, trochę przez mój ukochany motyw wyścigu pełnego niebezpieczeństw, którego zwycięzca może być tylko jeden, a trochę przez wewnętrzne przeczucie, że to po prostu pozycja dla mnie. Niestety, po tę lekturę sięgnęła przede mną pewna osoba (ona wie, że o niej mówię :D) i tak mocno mi ją odradzała - a co najważniejsze, skutecznie - że dopiero po zdecydowanie za długim czasie postanowiłam jednak dać tej książce szansę. I, nie przedłużając, ale troszkę spoilerując recenzję, jestem z a c h w y c o n a!



   Tella nie ma łatwego życia. Jej brat, Cody, cierpi na nieuleczalną chorobę, która nie pozwala mu w pełni cieszyć się każdym dniem, rodzice desperacko próbują udawać, że wszystko jest w porządku, a ona sama musi opuścić rodzinny Boston i ukochaną przyjaciółkę, by wraz z rodziną przeprowadzić się do zapomnianej przez świat miejscowości (żart sytuacyjny: by Cody mógł poodychać świeżym powietrzem, jakby to miało mu pomóc, skoro nie udało się to kilkunastom lekarzy). Dziewczyna niemal już traci nadzieję, gdy pewnego dnia dostaje wiadomość, że została zaproszona do wzięcia udziału w tajemniczym Piekelnym Wyścigu, które wygrana gwarantuje lek dla ukochanej osoby. Niepewna przyszłości, ale zdeterminowana Tella postanawia wziąć w nim udział. Podczas wykonywania zadań narzucają się jednak trudne pytania: komu można zaufać? Kim są organizatorzy? I czy jedno życie może być cenniejsze od drugiego?

Fabuła
   Uprzejmie informuję: czytając tę recenzję zostaniecie zbombardowani zachwytami ochami i achami. Czujecie się ostrzeżeni? W takim razie zapraszam! :D
   Zacznijmy od tego, że w powieści Pani Scott tempo akcji nigdy nie zwalnia. Fabuła trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony i obfituje w niespodzianki, przygody i niebezpieczeństwa. Każda strona niesie ze sobą nowe wyzwania i tajemnice, których odkrywanie jest po równo wyzwaniem, jak i przyjemnością.
   Czy mówiłam wam kiedyś dlaczego tak przepadam za wspomnianym motywem wyścigu? Głównie dlatego, że niesie on ze sobą wiele innych, uwielbianych przeze mnie wątków: wyzwania, próby, zakazane przyjaźnie i niepewność, zarówno co do tego kto wygra, jak i tego, komu mam kibicować. Wydaje mi się bowiem, że autorzy kochają robić nam wodę z mózgu i mieszać tak, jak to tylko możliwe. O to wszystko muszę oskarżyć panią Scott która mistrzowsko starła się z moimi oczekiwaniami! Wydaje wam się że kibicujecie biednej Telli, która walczy za ukochanego starszego brata? A co z matką, która próbuje ratować córkę lub wnuczką, która ryzykuje życie za dziadka? Czy ich cel jest mniej ważny? Co lub kogo będą w stanie na niego poświęcić? I czy można i mieć to za złe?
Ocena: 5/5

Bohaterowie
   I znowu jestem tak oczarowana jak to tylko możliwe, ale tym razem było to dla mnie ogromne zaskoczenie. Dlaczego?
   Tella jest w 99% tym typem typem bohaterek, które tak działają mi na nerwy, że przez nie czytanie staje się prawdziwą męczarnią, a książkę wspominamy z poczuciem niezadowolenia i zawodu. Żałosne, na siłę śmieszne i ze wszystkich sił próbujące pokazać jakie to nie są odważne, oryginalne i ogólnie cool. Na szczęście wnikliwi matematycy mogli zauważyć, że do pełnej, okrągłej 100% czegoś brakuje. I właśnie to brakujące "coś" przetrzymuje Tella, za nic w świecie nie chcąc tego oddać. I bardzo dobrze! Ta dziewczyna to jedna z moim obecnych faworytek: szczerze i naturalnie zabawna i sarkastyczna, odważna, dzielna, pomysłowa, nieugięta...Już samą decyzją wzięcia udziału w Wyścigu bardzo zapunktowała w moich oczach, a że nie stała się superbohaterką już pierwszego dnia, a pozostała sobą do samego końca...Jestem podwójnie zachwycona: samą główną bohaterką, ale i tym, że pani Scott udało się dokonać niemal niemożliwego.
   Innych bohaterów nie chciałabym charakteryzować, bo wszystkie sojusze i przyjaźnie, a tak naprawdę ich odkrywanie, to kolejny smaczek, którego zdecydowanie nie zamierzam Wam odbierać. Bezpiecznie wspomnę tyle, że pozostałe postacie także są wykreowane w sposób idealny - głęboko, naturalnie i ludzko - a jak na razie 2 tomy ich przygód to dla mnie zdecydowanie za mało!
Ocena: 5/5

Styl pisania
   Wiecie co? Mam czasem wrażenie, że to recenzja, którą powinno się czytać w zły dzień: zbombarduje Was taką ilością pozytywnej energii, że zaczniecie mieć jej dość (recenzji, energii czy i tego i tego? :D)  
   Tutaj, co niestety nikogo nie zdziwi i każdy pomyśli "jakie toto przewidywalne", nadal 100% ideału i zero niedoskonałości. Lekki, bardzo zabawny, naturalny, dostosowany do tempa akcji...Czasem obfituje w przemyślenia i rozterki, czasem jeszcze bardziej podnosi napięcie samymi dialogami i krótkimi zdaniami obrazującymi fabułę. Wspaniale działa na wyobraźnię, zwraca uwagę i na całokształt, i na drobne szczegóły.
I d e a l n i e.
Ocena: 5/5

Okładka
   Tutaj też będę się zachwycać, ale teraz przynajmniej możecie się ze mną zgodzić i mnie zrozumieć (mam nadzieję :D). Czerń tła, nasycenie kolorów ognia i wody, ich dzikość i żywiołowość...Zdecydowanie przyciąga wzrok i zapada w pamięć, a to, jak już kilka razy wspominałam, według mnie najważniejsze zadanie oprawy graficznej. Tak w ogóle, raz się żyje: to jedna z 5 najlepszych okładek, jakie widziałam. A widziałam ich całkiem sporo :D
   Podsumowując: cudowna, magiczna, czuję, że zepsułam jej idealność swoimi umiejętnościami fotograficznymi, zakochałam się, uwielbiam.
Ocena: 5/5

OCENA KOŃCOWA: 20/20
PODSUMOWANIE: "Ogień i woda" Victorii Scott to wspaniała, trzymająca w napięciu do ostatniej strony, pełna akcji, niebezpieczeństw i niespodzianek młodzieżówka przygodowa. Do fabuły autorka zręcznie i lekko wplotła także wątek miłosny, bohaterowie wykreowani są cudownie, głęboko i naturalnie, a poziom stylu pisania jeszcze bardziej utrudnia oderwanie się od tej oryginalnej, zapadającej w pamięć historii. Zdecydowanie polecam!

~~
Nie lubię dawać niskich ocen, ale sami przyznacie, że aż takie oczarowanie raczej rzadko mi się zdarza :D Jednak poza polecaniem i zachwytami chciałabym podkreślić, że 20/20 (oprócz tego, że w pełni zasłużone) to nagroda za nieposiadanie wad, a nie za coś zmieniającego życie :)  
 

8/07/2017

Jak dobrać dla siebie idealną książkę?

Pomysł na ten post wpadł mi do głowy po kilku słabszych lekturach (np. Zanim się pojawiłeś), po które sięgnęłam, mimo, że coś mi podpowiadało, iż to pozycja nie dla mnie
Dzisiaj chciałabym Was nauczyć, a raczej pokazać jak wsłuchać się w to wewnętrzne "coś". Oczywiście moje rady nie sprawdzą się zawsze i dla każdego, ale wydaje mi się, że warto je sobie odświeżyć przed każdą wizytą w bibliotece :)

  1. Pomyśl, na co masz naprawdę ochotę
Nie ograniczaj się, eksperymentuj. Nawet jako przeciwnik lekkich obyczajówek możesz po nie sięgnąć, gdy masz ciężki dzień, a bycie ich fanem nie zwalnia Cię z przywileju, by wybrać dobrą fantasy, gdy chcesz zanurzyć się w innym świecie. To, że zwykle nie sięgasz po dany gatunek, nie znaczy, że mały "skok w bok"okaże się błędem :)

2. Co cenisz w książkach? Jakie atuty mają Twoje ulubione pozycje?
Dla każdego będzie to co innego. Akcja? Przygody? Zaskakujące zakończenie? A może humor, wątek miłosny lub lekki styl pisania? Pamiętaj też, że w romansie masz małe szanse na wiele przygód, a horror nie będzie obfitował w uroczy wątek miłosny. Oczywiście, od każdej reguły znajdzie się wyjątek, ale prawdopodobieństwo, że na niego trafisz jest, według mnie, zbyt małe :/

3. Facebook przychodzi z pomocą!
Poznaj grupy takie jak "Polecamy sobie książki i filmy - dla każdego :)", czy nawet takie "ogólnie książkowe", jak AK. Są one pełne cudownych, czytających ludzi, którzy kochają polecać i doradzać. Co powinno się znaleźć w Twoim ogłoszeniu? Ulubione książki (by poznać choć trochę Twój gust), czego w lekturach szukasz, a co Cię odpycha. Dodatkowo możesz wspomnieć jaki dokładnie gatunek Cię interesuje lub podać inne kryteria: kategoria wiekowa, preferowana długość serii, Twoje zainteresowania...Im więcej o sobie opowiesz, tym większa szansa, że ktoś wskaże pozycje idealną dla Ciebie!

4. Przeglądaj lubimyczytać
Ten portal to istny raj dla książkowo-niezdecydowanych. Znajdziesz tam całą masę zróżnicowanych i bogato uargumentowanych opinii, oceny, przemyślenia...Świetną opcją jest też możliwość przejrzenia całej listy cytatów, które jako-tako przybliżają styl autora. A w czym jestem całkowicie zakochana - każda recenzja zawierająca spoiler jest odpowiednio oznaczona (albo przez samego jej autora, albo zgłaszana przez pozostałych użytkowników). Co tu dużo mówić - sposób bezpieczny i skuteczny :)

5. Zaufaj autorowi
To oczywiste, że nie każda książka danego pisarza wzbudzi w nas podobne emocje, ale, według mnie, gdy przekonamy się już do czyjegoś stylu pisania, warto tę znajomość kontynuować. Gdy mnie zachwyci jakieś uniwersum, sięgam po jak najwięcej pozycji jego twórcy. Wiem wtedy czego mniej więcej mogę się spodziewać i jak wysokie mogą być moje oczekiwania. 
Dodatkowe 2 patenty: 
Autor, którego lubisz pozytywnie ocenił jakąś powieść? Ty też daj jej szansę!
A może inny pisarz napisał polecajkę dla Twojego ulubieńca? Może warto sprawdzić, czy sam jest tak dobry? :)

6. Popytaj znajomych o ulubioną książkę
Nie o idealną lekturę dla Ciebie - dowiedz się czegoś o ich gustach. Może znajdziesz z kimś wspólny książkowy język i zyskasz dostosowanego do Twoich potrzeb polecacza? Lub ktoś opowie Ci o jakiejś pozycji z takim entuzjazmem, że uwierzysz mu na słowo, mimo początkowej niechęci? :)

7. "Jeśli lubisz to spróbuj"
Tutaj dla "zagubionych książkoholików" z pomocą przychodzi portal bookgeek. Stworzył on fantastyczną serię, polegającą na odnajdywaniu pozycji podobnych do siebie klimatem czy tematyką. Abyście lepiej zrozumieli o co chodzi zostawię Wam kilka zdjęć, a po resztę zapraszam na tę przecudowną stronę!



8. Blogi, vlogi, targi, festiwale
Czyli najbardziej typowe, ale moje ulubione polecajki. Znajdziesz na nich książki wszelakiej tematyki, często takie, o których wcześniej nawet nie słyszałe(a)ś. Znalezione tam opinie są szczere i subiektywne, a każda recenzja zwraca uwagę na inny szczegół i dostarcza nowych informacji.
~~
Z mojej strony to już wszystko, mam nadzieję, że moje rady okażą się dla kogoś pomocne (a wiem, że się sprawdzają - sama z nich korzystam :D). A teraz pytanka do Was: macie własne patenty na odnajdywanie "tych jedynych"? Czy może po prostu dajecie się skusić opisowi na okładce i zwykle czytacie na chybił-trafił?
 

7/25/2017

(#64) "Kapłanka w bieli" T.Canavan

Nazwisko znane, i (tak mi się wydaje) nie tylko dla fanów fantastyki czy fantasy. Jednak ja, z moim typowym ogarnięciem, musiałam najpierw przekopać się przez masę gorszych i nieznanych przez nikogo pozycji (uścisk online dla osoby, która odgadła, że mówię o Xanth <3), aby w końcu zaufać intuicji. Co do wyboru, za którą serię zabrać się jako pierwszą, zaufałam lenistwu i sięgnęłam po tę, która leżała najbliżej mnie na półce w bibliotece. I oto jak, przydługim słowem wstępu Kapłanka w bieli znalazła się w moich rękach :D




   Wyobraźcie sobie świat pełen magii, bogów, herosów i Darów. Właśnie w tym uniwersum żyje Auraya, młoda, ale niezwykle ambitna i utalentowana kapłanka. Gdy po zaledwie dziesięciu latach jej służby zostaje wybrana na Białą - nieśmiertelną i obdarzoną potężną mocą Wybrankę bogów - nie spodziewa się, że niewiele czasu będzie jej dane, by przyzwyczaić się do nowej roli. Do Białych nieustannie docierają pogłoski o gromadzącej się w Ithanii Południowej armii, a sama Auraya będzie zmuszona dokonać wielu trudnych, łamiących serce wyborów.

Fabuła 
   Oto, czego potrzebowałam - przygody, magia, akcja, tajemnice...Moja poprzednia lektura, Światło, które utraciliśmy (KLIK) była tak nasiąknięta realizmem i normalnością, że jak najszybciej musiałam zanurzyć się w innym, nowym świecie, w którym będę mogła całkowicie się zatracić. I pani Canavan i d e a l n i e stanęła na wysokości zadania! Stworzyła uniwersum, w którym rządzi pięcioro bogów, ludzie obdarzeni są Darami, a fabuła obfituje w oryginalność i świeżość. Nie wiem, jak mogę to lepiej określić. Ithania Północna to wspaniałe, pełne niespodzianek miejsce, które mimo braku smoków czy jednorożców jest dosłownie przesiąknięte magią.
   Co do samej fabuły, jestem nią dokładnie tak samo oczarowana jak światem przedstawionym.  Autorka, patrząc z perspektywy całej trylogii, w I tomie poświęciła  sporo czasu, abyśmy w jej królestwie czuli się pewnie, a zarazem zrobiła to w sposób tak lekki i subtelny, że czytelnik nie nudzi się ani przez stronę (a że jest ich ponad 600, to uważam, że to naprawdę coś!)
   Podsumowując, w tej powieści tajemnice, przygody, magicznie wykreowany świat i pędząca akcja składają się na niezapomnianą i niezwykle oryginalną powieść fantasy - lekką, a zarazem maksymalnie wciągającą.
Ocena: 5/5

Bohaterowie
   Was też, podobnie jak mnie, oszukał opis? Ja, czytając go, byłam pewna, że główną bohaterką jest i będzie Auraya i że to ona będzie nas wprowadzać w fabułę. Nic bardziej mylnego! Oczywiście sama dziewczyna jest jej istotnym elementem, ale (co okazało się strzałem w dziesiątkę!), autorka postanowiła skupić się także na opowiedzeniu historii z punktu widzenia jej doradcy, tajemniczej starszej kobiety czy tkacza snów, Leiarda (o którego roli mogłabym się rozpisywać godzinami, ale nie wybaczyłabym sobie, i Wy mi też nie, gdybym zabrała Wam tę przyjemność odkrywania świata samemu). Ich historie, na pierwszy rzut oka połączone jedynie słabymi niciami - lub też w ogóle - spotykają się w jednym, kulminacyjnym, trudnym do przewidzenia punkcie.
   Wracając do samych postaci, każdy z nich jest oryginalny, wyróżniający się z tłumu i cudownie wykreowany. Właśnie ta różnica między ich charakterami, wartościami, planami, a także ich różne sposoby patrzenia na tę samą sytuację sprawiły, że powieść czytało się jeszcze przyjemniej.
   Ciekawym zabiegiem okazało się oddawanie roli narratora, często tylko na jedną stronę, zupełnie obcym postaciom. Ich bogata, naturalna kreacja, zawarta w kilku zdaniach,  uświadamia nam talent autorki i przekonuje, że ma ona jeszcze dla nas kilka niespodzianek.
Ocena: 5/5 

Styl pisania
   Wspominałam już o ponad 600 stronach? Wspominałam. A czy mówiłam, że (ciekawostka: dotyczy to każdego tomu tej cudownej trylogii) potrafiłam spędzić nad tą lekturą dobre kilka godzin, nie czując nudy, zmęczenia...ani ogólnie świata zewnętrznego? O tym informuję chyba po raz pierwszy :D
   Styl pisania, podobnie jak pozostałe parametry Kapłanki, jest bardzo dobry, lekki i odpowiedni do sytuacji. Dzięki niemu (przez niego? :D) jeszcze ciężej nam oderwać się od przygód Białej, Emerahl, Leiarda... I mimo iż, jak wspomniałam, świat pani Canavan wykreowany jest niezwykle bogato i oryginalnie, my od samego początku rozumiemy panujące w nim zasady, co - jak mi się wydaje - także jej zasługą stylu pisania.
Ocena: 5/5

Okładka
I w końcu coś, co nie do końca mi pasowało. Oprawa graficzna nie jest nawet tragiczna, ale nie dość, że przeciętna, to jeszcze bardzo...typowa, inaczej mówiąc nie zachęca do sięgnięcia po tę pozycję, nie wyróżnia się spośród innych lektur fantasy. Powtarzam jeszcze raz: nie jest zła, ale oczekiwałam od niej czegoś więcej (czuję się w tym momencie tak niesprawiedliwe ;-;)
Ocena: 3.5/5

OCENA KOŃCOWA: 15/15+3.5/5 (BREJK THE RULES)
PODSUMOWANIE: "Kapłanka w bieli" Trudi Canavan to niezwykle dobra, wciągająca i zapadająca w pamięć powieść fantasy. Spełnia wszystkie warunki, by zasłużyć na ten tytuł: jest oryginalna, fabuła obfituje w magię, tajemnice, trudne do podjęcia decyzje, wojnę i miłość, bohaterowie wykreowani są głęboko i łatwo da się ich polubić (a nawet z nimi zżyć, a już na pewno im kibicować), a świat przedstawiony nie wypuszcza przez kilka godzin. Bardzo bardzo polecam <3
 ~~
Czytaliście? Macie zamiar? :) 

 

7/18/2017

(#63) "Światło, które utraciliśmy" J. Santopolo

   Ta książka swoją przecudownie przecudowną okładką zwróciła moją uwagę już od samego początku. Dodatkowo, spośród innych perełek odznaczała się fabułą - opowiadała historię dwojga zakochanych, Lucy i Gabe'a, którzy byli świadkami zawalenia się World Trade Center 11 września 2001. Jak się okazało, zdarzenie to miało znaczący wpływ na ich wybory, marzenia, a nawet charakter. Gdy miałam więc okazję sięgnąć po egzemplarz przysłany mi przez Wydawnictwo Otwarte (za który jeszcze raz bardzo dziękuję!), podchodziłam do niego z dość sporymi oczekiwaniami.

   Lucy i Gabe poznali się - i zakochali - 11 września 2001 roku. Gdy runęły Bliźniacze Wieże, zrozumieli, że życie jest zbyt krótkie, by nie czerpać z niego pełnymi garściami.
   Jak się okazało, odbyta lekcja uświadomiła im również, że świat nieustannie trzeba zmieniać na lepsze. Lucy postanowiła poświęcić się młodemu pokoleniu, nauczając je poprzez pokazujące uniwersalne prawdy seriale, a Gabe niejednokrotnie ryzykował życie fotografując dotknięte wojną i terroryzmem tereny.
   Gdy w dzień największego zawodowego triumfu Lucy okazuje się, że Gabe dostał pracę za granicą i musi wyjechać z kraju na stałe, dziewczyna postanawia rozstać się ze swoją największą miłością i rzucić się w wir obowiązków. Nie potrafi jednak zapomnieć o tym, który wniósł tyle miłości i szaleństwa do jej życia. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią?

Fabuła
   Według mnie dla osoby, która nie czytała jeszcze tej powieści, cała fabuła krzyczy WORLD TRADE CENTER. Wydarzenie to zaakcentowane jest na okładce, podane jako wytłumaczenie różnych decyzji czy zwrotów akcji. A jaka jest prawda? Jakby to opisać...tego klimatu zdecydowanie mi zabrakło. Dość szybko chwile grozy z 11 września zostały zepchnięte na bok przez życie towarzyskie czy miłosne głównych bohaterów. Przez to, niestety, Światło, które utraciliśmy stało się typową obyczajówką, skupiającą się na aspektach takich jak zakazany romans czy pytanie "Kogo kocham bardziej?".
   Nie zrozumcie mnie źle, książka nie była nudna czy napisana na siłę. Po prostu nastawiałam się na coś innego - nie ukrywam, lepszego - i tego czegoś mi po prostu zabrakło. Dodatkowo, z ręką na sercu, stwierdzam, że nie czuję potrzeby powracania do tej książki i nie sądzę, by miało się to zmienić w przyszłości. Ot (zawsze chciałam jakoś fajnie użyć tego słowa <3), przyjemna, ale jednorazowa przygoda.
   Ale żeby tak nie narzekać, wspomnę o sposobie prowadzenia narracji. Sprawą zajęła się Lucy, ale wszystkie rozdziały są jej rozmową z Gabe'em, trochę tak, jakbyśmy czytali przeznaczony do niego list. Dobry pomysł? Zły? Moim zdaniem dzięki takiemu zabiegowi możemy lepiej zrozumieć jej uczucia do niego, a dodatkowo jest to coś oryginalnego i rzadko spotykanego. Aha, i na zachętę: dowiadujemy się, dlaczego pani Santopolo zdecydowała się na ten, a nie inny krok, ale dopiero pod koniec książki. I nie ukrywam, odpowiedź jest dość...zaskakująca.
Ocena: 3.5/5

Bohaterowie
   Mimo, że Gabe to jeden z dwójki głównych bohaterów, nie znamy go zbyt dobrze. Bardziej niż cechami charakteru możemy opisać go jego maksymami, takimi jak "Żyj chwilą" i "Żyje się tylko raz". Mimo to - choć wszystkiego dowiadujemy się od zakochanej w nim Lucy, więc oczywiste, że obraz nie jest całkowicie subiektywny - to postać odważna i pomysłowa, a już na pewno poświęcona swojej pracy i swoim ideom. Czy go polubiłam? Przez pewne wydarzenia, o których zdecydowanie nie powinnam się rozpisywać jako że są dość mocnym spoilerem, musiałabym się nad tym pytaniem poważnie zastanowić. Ujmijmy to tak...szanuję go, naprawdę go szanuję,  ale nie mogę czuć do niego nic więcej, właśnie przez te "akcje".
   Jeśli chodzi o Lucy, to postać wykreowana raczej przeciętnie, mimo, że jest główną bohaterką i narratorką. Niby ma swoje zasady, o których - można wręcz rzec - irytująco  często przypomina, ale gdy się je łamie, nie robi z tym dokładnie nic. Dodatkowo, podejrzanie łatwo tłumaczy sobie wszystkie swoje błędy i rzadko kiedy czuje się przez nie winna. Mimo to przez większość naszej wspólnej przygody dała się poznać jako w miarę sympatyczna, lekko zagubiona, ale uparta kobieta która wie, czego chce, ale boi się po to sięgnąć.
   Ogólnie muszę stwierdzić, że porządna kreacja nie jest najmocniejszą stroną tej autorki. Z Lucy spokojnie dało się wytrzymać, ale i w niej, i w Gabe zabrakło mi tego czegoś, przez co uwierzyłabym, że mogliby to być prawdziwi, a nie jedynie papierowi ludzie.
Ocena: 3.5/5

Styl pisania
   Jako pierwsze muszę zaznaczyć, że zadziwiająco szybko i płynnie czytało mi się powiastkę o miłosnych perypetiach młodej nowojorczanki (to słowo zdecydowanie źle brzmi :)) ), zwłaszcza, że nastawiałam się - że liczyłam - na coś troszkę innego i głębszego.
   Kolejnym, oryginalnych schematem wprowadzonym przez panią Santopolo był sposób rozpoczynania dosłownie wszystkich rozdziałów. Każdy zaczynało zdanie odnoszące się do ogólnej sytuacji, np. "Niekiedy jedna chwila decyduje o naszym dalszym losie" czy "Niekiedy podejmujemy decyzje, które wydają się nam słuszne, ale później, z perspektywy czasu, uznajemy je za błędne. Inne nawet po wielu latach wciąż uważamy za trafne". Dzięki takiemu zabiegowi możemy nie dość, że poczuć się jak bohaterowie, to jeszcze zastanowić się do czego w naszym życiu - prywatnym, zawodowym, towarzyskim - odnosi się dana złota myśl.
  A, i wspominałam już, że podobała mi się powiastka o miłosnych perypetiach??
Ocena: 4.5/5

Okładka
   Komu już się znudziło "niby mi się podobało, ale...", zapraszam do wysłuchania ochów i achów co do okładki. Idealnie miękka, przyjemna w dotyku i porządnie wykonana. Perfekcyjnie dobrana kolorystycznie, postacie pasują do opisu, który znajdziemy w środku (w końcu!). Nawet tytuł harmonijnie łączy się z treścią: nawiązuje i do chwili poznania bohaterów 11 września, gdy rozpadło się życie wielu ludzi, a dodatkowo Gabe mawiał, że Lucy jest jego światełkiem i inspiracją. Ale chwila...Co to znaczy, że ją utracił? Chodzi jedynie o chwilowe zerwanie? A może o coś więcej...? Oprawa graficzna zachwyca, zachęca i zastanawia. Cudo!
Ocena: 5/5

OCENA KOŃCOWA: 16.5/20
PODSUMOWANIE: "Światło, które utraciliśmy" Jill Santopolo to wzruszająca i poruszająca trudne tematy obyczajówka, której ogólny poziom jest dobry, ale nie wybijający się spośród innych jej typu. Do niewątpliwych zalet należy styl pisania, dzięki któremu książkę nie czytamy, a "pożeramy", magicznie wykonana okładka i oczywiście wątek World Trade Center, przybliżający nam to wstrząsające wydarzenie. Aby nie było tak kolorowo, łatwo znaleźć wady w postaci kreacji bohaterów czy nawet lekkiej schematyczności. Podsumowując podsumowanie, jestem wdzięczna Wydawnictwu Otwartemu za możliwość zapoznania się z tą pozycją i nie żałuję spędzonej przy niej czasu, choć nie spełniła ona wszystkich moich oczekiwań.

 

6/27/2017

(#62) "Pół życia" J.Picoult

Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, pani Picoult zajmuje nie tylko na tym blogu, ale i w moim (czytelniczym) sercu sporo miejsca. Jej książki są oryginalne i odważne, zmuszają do myślenia i postawienia się na miejscu bohaterów. 
Dziś postanowiłam dać szansę pozycji Pół życia (tak w ogóle nie mam pojęcia jak to się odmienia. "Postanowiłam dać szansę Połowie życia?), tylko i wyłącznie głównie dlatego, że tematem przewodnim były wilki. No i oczywiście z powodu autorki, której zdążyłam już zaufać :D



   Luke Warren pełni rolę członka rodziny i badacza wilków. Dodatkowo jest sławny na cały świat: przez długi czas mieszkał w dziczy z ukochanymi zwierzętami, polował i jadł to co one. Niestety, po owej podróży nie dał rady ponownie wcielić się w rolę ojca i męża, przez co jego syn Edward wyjechał, żona Georgia wniosła pozew o rozwód, a córka Cara musiała zdecydować, z kim chce zamieszkać.
   Gdy wydaje się, że sytuacja jest już nie do naprawienia, Cara i Luke uczestniczą w groźnym wypadku samochodowym. Dziewczyna odzyskuje przytomność już po kilku godzinach, lecz jej ojciec zapada w śpiączkę. Wydarzenie to zmusza rozbitą i skrzywdzoną przez mężczyznę rodzinę do ponownego zjednoczenia. Przed nimi trudne decyzje, skrywane tajemnice, nigdy niewypowiedziane zarzuty, ale i trudna podróż do miłości i zrozumienia, którą muszą odbyć razem.

Fabuła 
   Jeśli ktoś śledzi mojego bloga od jakiegoś czasu, na pewno zauważył, że kocham wilki. Inspirują mnie i, co tu dużo mówić, bardzo je podziwiam za oddanie i zorganizowanie.
   Ważnym atutem powieści jest fakt wszechobecności tych zwierząt. Porównywani są do nich bohaterowie, różne sytuacje, czasami stają się swoistymi usprawiedliwieniami podejmowanych decyzji. Tym bardziej nie pasuje mi tutaj okładka i sam tytuł, ale o tym później :)
   Dalej, jak już w każdej książce tej pani, mamy motyw sądu. Tym razem chodzi o pytanie, czy utrzymać Luke'a przy życiu w nadziei, że zbudzi się mimo opinii lekarzy niedających mu żadnych szans. Na przeciwko siebie staje rodzeństwo, Edward i Cara. Ich sytuacja zagęszcza się jeszcze bardziej z powodu blizn przeszłości, niewypowiedzianych oskarżeń.
   Co tu dużo mówić - nie chcę Wam zbyt wiele zdradzać, uważam, że o lekturach tego typu każdy powinien wyrobić swoje własne zdanie. Za kogo będziecie trzymać kciuki, czy uznacie Luke'a za niezrozumianego, czy może za nieodpowiedzialnego... W tej historii, uwierzcie mi, wilki, rodzina i moralność stoczą ze sobą bój, który każdy czytelnik musi rozsądzić osobiście.
Ocena: 5/5

Bohaterowie
Fakt, że jakąś pozycję napisała Jodi można wyczuć na odległość po kilku prostych sygnałach: wątek sądu, trudna decyzja, która wymaga poświęcenia i rozdziały podzielone ze względu na punkty widzenia bohaterów.
   Pierwsza z nich, Cara, to twarda i doświadczona przez życie dziewczyna. Gdy jej rodzina się rozpadła, zamieszkała z tatą, który często wolał przebywać z wilkami niż z nią, ale i tak zajmuje on najważniejsze miejsce w jej sercu.
   Jej brat, Edward, wyjechał, a tak naprawdę uciekł z domu sześć lat temu. Powodem tak nieoczekiwanego zwrotu akcji była jego kłótnia z ojcem, po której spakował się i złapał pierwszy lot za granicę.
   Ich matka, Georgia, po rozwodzie z mężem ułożyła sobie życie na nowo. Ma męża, dwójkę bliźniaków i życie, o jakim marzyła - pełne miłości i spokoju. Gdy Luke trafia do szpitala, a jej dzieci nie dość, że muszą podjąć decyzję, która zmieni ich życie, to jeszcze stoją po przeciwnych stronach, zdaje sobie sprawę, że będzie musiała odpowiedzieć na pytanie: co jest w życiu ważne?
   Jej nowy mąż, Joe, nie wyróżniał się na ich tle jakoś szczególnie, ośmielę się nawet powiedzieć, że był wykreowany (jak na poziom Picoult) dość przeciętnie, podobnie jak kurator sądowy czy prawniczka Cary.
   Na sam koniec - Luke. Postać bez wątpienia dobrze wykreowana, choć przedstawia się on nam jedynie za pomocą wspomnieć. Rozdziały prowadzone z jego perspektywy miały nam za zadanie ukazać jego przeszłość, decyzje, punkt widzenia. Nie dowiadujemy się nic co sądzi o sytuacji, w której stawką jest jego życie. Jego narracja jest także pełna wilków, wilkowatości. Wspomina o nich, porównuje do ludzi, do wydarzeń, których był świadkiem. A co jeszcze lepsze, przybliża je nam, tłumaczy, jak wygląda ich życie w watasze.
   Podsumowując, poziom wykreowania bohaterów ogólnie dobry, ale jak na możliwości pani Picoult byłam trochę zawiedziona. Za duży plus uznaję fakt, że świat tych cudownych zwierząt przybliżał nam jeden z bohaterów, a nie że były to suche wiadomości przekopiowane z Wikipedii.
Ocena: 4/5

Styl pisania
   Tutaj mogę z czystym sercem stwierdzić, że Jodi Picoult z zadania wywiązała sie jodipicoultowsko - mistrzowsko i oryginalnie. Powieść czytało się lekko i szybko, każda kolejna strona była warta poświęconego czasu i zawierała nowe niespodzianki. Cała fabuła zmierzała w jednym kierunku - ku ciężkiej do podjęcia decyzji, wymagającej zastanowienia i z całą pewnością poświęcenia.
   Jak na razie każda przeczytana przeze mnie książka (oczywiście napisana przez tą panią) zawierała w sobie słownictwo trudne do zrozumienia dla niebiolchema (ja). Na szczęście - co też zasługuje na uwagę i pochwałę - każdy termin był odpowiednio dobrze wytłumaczony, dzięki czemu poza niewątpliwą przyjemnością można się było z tej historii sporo dowiedzieć, zarówno o wilkach, jak i medycynie.
Ocena: 5/5

Okładka
   Chciałam dać tej książce 20/20, chociażby za sam klimat, ale moje plany dość skutecznie zniszczyła okładka. Co najśmieszniejsze, nie chodzi nawet o to, że jest brzydka, ale tak bardzo niepasująca do treści...Grafik przy tej pozycji miał naprawdę spore pole do popisu. Wilki, szpital, rozbita rodzina, tajemnica, przeszłość...A umieścił na niej ojca (który mógłby być Lukiem, gdyby choć trochę go przypominał) i syna (który w bardzo odległej przeszłości mógł być Edwardem) i to nad jakimś morzem, o którym nie było nawet wspomnienia. Nie ukrywam też, że sama w sobie oprawa graficzna prezentuje się, jak wspomniałam, nie brzydko, ale przeciętnie.
   I sam tytuł...Co on ma symbolizować? Zwłaszcza, że w oryginalne było to "Lone wolf" (ang. Samotny wilk), co idealnie pasuje do wykreowanego świata. Chciałabym podkreślić, że ocenę daję z ciężkim sercem i spora nutką zawodu.
Ocena: 2/5
  
OCENA KOŃCOWA: 16/20
PODSUMOWANIE: "Pół życia" Jodi Picoult to wzruszająca, głęboka i trudna historia o rodzinie podzielonej przez tajemnice i niezrozumienie. Dodatkowo, przypomina nam o tym, co w życiu ważne i uczy doceniać każdą sekundę - dokładnie tak, jak robią to wilki, dla których każdy dzień może być tym ostatnim. Moim zdaniem i od bohaterów, i od samych zwierząt możemy się wiele nauczyć - jak żyć i jak interpretować sytuacje i zachowania. Ja bardzo polecam - dla miłośników wilków, trudnych decyzji i zaskakującego zakończenia.

~~
Czytaliście? Macie zamiar? :) Na koniec chciałabym jeszcze podkreślić, że mimo wysokiej oceny bardziej polecam pozostałe książki tej pani, do których recenzje znajdziecie tutaj:
Bez mojej zgody | To, co zostało

6/07/2017

Słów kilka #1: Fabuła, bohaterowie, styl pisania, okładka

Cześć! :D
   Uświadomiłam sobie, że od ponad półtora roku dzielę recenzje na cztery główne kategorie, a nigdy nie podzieliłam się z Wami sekretem, skąd to się w ogóle wzięło. Kilka osób wyraziło się już w komentarzach, że podoba im się taki podział i pytało o inspirację.
   Co do serii Słów kilka, nie mam pojęcia co ile (i czy jeszcze) będzie się pojawiać. Uznałam, że stworzę ją, aby nieco przybliżyć Wam działanie i historię mojego bloga, dzięki czemu wszystko będzie w jednym miejscu. Do posta z tej serii można uznać "Taki szczególny dzień", bardzo zachęcam do zapoznania się <3
A nie przedłużając, zapraszam! ^^





Pomysł 
   Pomysł pojawił się dzięki tej samej osobie, która pośrednio stoi za założeniem tego zakątka internetu: Mai z kanału Maja K., dawniej Towartoczytac. Od dłuższego czasu porzuciła już tę metodę, ale kiedyś recenzowała tak każdą pozycję: oceniała ją w tych czterech kategoriach w skali 1-5. Od samego początku wydawało mi się to świetnym pomysłem, bo posty "niepodzielone" zdarzało mi się odbierać jako...lekko chaotyczne, bez wyraźnej granicy. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że sposób inny niż mój jest zły, bo wiem, że znaczna większość blogerów woli pisać ciągiem, próbuję tylko wytłumaczyć moją decyzję :D
   Jak już mówiłam, Maja swojego sposobu przestała używać od dawna. Ja jednak tak się zżyłam z tą metodą, że postanowiłam korzystać z niej dalej, a teraz nie wyobrażam sobie recenzji napisanej przeze mnie innym sposobem :) Nawet kiedy piszę do gazetki szkolnej, na brudno robię to tak, jakbym pisała na bloga, a wysyłam po prostu wersję bez nagłówków "fabuła", "bohaterowie" itp. :D

Fabuła
   Fabuła - co to, jak ja ją rozumiem i czym się różni od streszczenia książki, które umieszczam nad zdjęciem okładki?
   Według mnie fabuła to klimat, tempo akcji, nieprzewidywalność i same wydarzenia, a opis - jedynie streszczenie co się będzie działo. Oczywiście nie oceniam jej według jedynie tych czterech kryteriów, zwykle dodaję coś od siebie, ale są one stałymi, które staram się wpleść w każdą recenzję.
   Słownik języka polskiego PWN twierdzi, że fabuła to układ zdarzeń, wątków przedstawionych w utworze literackim lub w filmie, czyli wydarzenia następujące po sobie w danym porządku. Ja zdecydowałam się trochę rozszerzyć ten opis i mam nadzieję, że uważacie to za dobry pomysł :)

Bohaterowie
   Bohaterowie mają cudowną moc, nawet w pozycjach niefantastycznych: potrafią całkowicie zmienić odbiór książki, bez względu na fabułę czy styl pisania. Co z tego, że lektura napakowana jest akcją, a zagadki i niespodzianki czekają na każdym kroku, skoro główny bohater jest pełnym samouwielbienia, nieśmiesznosarkastycznym egoistą? I przyznajcie: czy nie czytaliście choć jednej pozycji, w której mimo mdłej akcji i dłużących się dialogów nie poddawaliście się, właśnie dla postaci?
   Tutaj, w odróżnieniu od kategorii "fabuła", nie mogę podać jasno i stale co składa się na wystawioną ocenę. Przeszłość, wybory, dialogi...Mogę wysoko ocenić powieść, w której nie polubiłam ani jednej osoby, ale przynajmniej wiem dlaczego: znam ich historię, a cechy charakteru nie są jedynie wypisane, ale zobrazowane decyzjami. Podobnie, mimo "chodzącego ideału": uczynnego, miłego i odważnego, bez większego trudu mogę go uznać za wykreowanego mdle i stereotypowo.
   Ponownie zajrzałam do słownika i tym razem definicja brzmi: główna postać w utworze literackim, filmie, operze. Ja dodatkowo sądzę, że opisywanie jedynie wspomnianej "głównej postaci" byłoby całkowitym niedosytem, bo osoby poboczne także mają ogromny wpływ na rozwój i odbiór fabuły, przynajmniej według mnie :)

Styl pisania
Tutaj jestem już całkowicie uzależniona od odbioru danej powieści. Ocenianie stylu to zbiór moich przemyśleń co do dialogów, opisów, klimatu czy ciągłości akcji. Często zdarza mi się wspomnieć, czy ciężko było się oderwać, ale poza tym, jak powtarzam, 99% zależy od samej książki. Bardzo często zdarza mi się uważać tę kategorię za najtrudniejszą i to z nią podczas pisania recenzji mam najwięcej problemów. Nie znaczy to jednak, że jej nie lubię, ponieważ dzięki niej mogę muszę dokładnie przeanalizować całą lekturę i poświęcić jej chwilę uwagi.
   Co do słownika, o stylu pisania nie mówi nic :)

Okładka
   Już naprawdę nie raz zdarzało się, że tragiczna ocena tragicznej książki została uratowana przez cudną okładkę, a cudowna pozycja - zniszczona przez tragiczną oprawę graficzną. Sama kilka razy zastanawiałam się, czy nie zmienić punktacji, bo, gdyby się zastanowić, okładka nie ma nic wspólnego z treścią. Stwierdziłam jednak, a teraz chciałabym się tym z Wami podzielić, żeby poznać Waszą opinię, że przy wyborze lektury sugerujemy się oprawą, i to bardzo. Wiem, że większość osób zaprzecza, sama staram się tego nie robić, ale przyznajcie: macie przed sobą dwa dzieła, o których nie wiecie. Na jednym widnieją zawijasy, pióra, złoto i cuda i dziwy, a na drugim rysunki z pajnta. Którą weźmiecie? :D
   I już ostatni raz zaglądająć do słownika: jedna z dwóch lub obie zewnętrzne karty książki, broszury, zeszytu itp. Ja zazwyczaj opisuję tylko tą "głównę kartę", a o grzbiecie czy tyle nie wspominam. Nie robię tego z konkretnego powodu, po prostu nie zwracam na to uwagi :)

Czy 20/20 = 20/20?
Ktoś się domyślił, o co mi chodzi? :D
   Nie wiem czy wiecie (choć mogliście to zauważyć), że naprawdę lekką ręką przyznaję bardzo wysokie oceny, nie lubię krytykować i ogólnie staram się widzieć tylko pozytywy. Dlatego właśnie max maxowi NIE równy! 
   Recenzowałam pozycje, które po prostu nie miały w sobie nic złego - akcja szybka, bohaterowie dobrze wykreowani, styl pisania lekki, a okładka przyciągają wzrok. Niestety nie zostawały mi one w pamięci na szczególnie długo, a gdy ktoś pytał "jakie książki lubię" nawet o nich nie myślę. Nie znaczy to, że nie danej lektury nie polecam czy coś. To ten typ książek, które są dobre, bo nie są złe.
  Ale trafiam też na książki, które są dobre, bo są dobre. Zmieniają punkt widzenia czy opinię o danym gatunku. Chcę je polecać każdemu i lubię do nich wracać.
   Czy takie mieszanie mi przeszkadza? Szczerze, nie bardzo. Jeśli książka dostała maxa, to znaczy, że coś w niej jest i, nieważne z jakiego powodu te 20/20 dostała, chcę, by jak najwięcej osób ją przeczytało :)
   ~~
Ode mnie to już by było wszystko. A jak powstał Wasz blog? Skąd wzięliście inspirację?

5/23/2017

(#61) "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" L.Walton

Słuchając opinii Mai (do której aż zostawię linka, żebyście wiedzieli o co mi chodzi), uważałam tę książkę za cudo i ideał jeszcze zanim dowiedziałam się o czym dokładnie jest. Niestety, jak to często u mnie bywa, chyba za bardzo się nastawiłam i choć nie uznaję tej pozycji za złą, ale czuję jakiś...niedosyt.



   Ava Lavender urodziła się ze skrzydłami. Lekarze mogli jedynie rozkładać bezradnie ręcę - nic dziwnego, taki przypadek nigdy im się nie trafił i już nie trafi. 
Dziewczyna pełniła różne role. Dla matki była wszyskim. Dla babci - pamiątką po utraconej miłości, po miłości, która nigdy nie nadeszła. Dla mieszkańców miasteczka - baśnią, legedną, mitem. Dla bogobojnego fanatyka, Nathaniela, spełnieniem marzeń i obrazem Najwyższego.
   Ale była kimś jeszcze, choć wiedziała to tylko ona. Była po prostu dziewczyną. Zwykłą dziewczyną.

Fabuła
   Już na samym początku chciałabym zaznaczyć, że nie mam pojęcia do jakiego gatunku mogłabym Avę Lavender przyporządkować. Z jednej strony jest to fantastyka, mocno zakreślona - mamy przecież dziewczynę ze skrzydłami, a do tego duchy zmarłych przodków. Podchodząc do tego inaczej, możemy uznać ją za obyczajówkę - nastoletnia dziewczyna zakochuje się, przeżywa rozterki miłosne, po raz pierwszy się buntuje. Dalej, nie można zapomnieć o - bardzo ważnym - wątku sagi rodzinnej. Nie spoilerując, pierwszy rozdział opowiada nam o Avie i jej narodzinach, ale wraz z kolejnymi przesuwamy się kilkadziesiąt lat wstecz, do czasu, gdy jej babcia była jeszcze małą dziewczynką. 
   Kolejnym ważnym elementem jest klimat czasów, w których odbywa się dana historia. Wraz z przenoszeniem się w przeszłość zmienia się cały świat, obyczaje, kultura i nawyki, a autorka doskonale o tym pamięta i obrazuje to, co zdecydowanie jest warte podziwu :)
   Wracając do samej fabuły, nie dzieje się bardzo wiele, ale całość napisana jest w tak...klimatyczny sposób, że ciężko nam się oderwać. Często zdarza nam się zapomnieć, że to Ava jest główną bohaterką i poświęcić całkowitą uwagę babci czy matce dziewczynki. Uważam to jednak za bardzo dobry pomysł - dzięki temu łatwiej nam zrozumieć niektóre...jakby to ogólnikowo powiedzieć...wydarzenia. 
Ocena: 5/5

Bohaterowie
   Już w trakcie czytania miałam ogromną ochotę na publiczne ocenienie Avy Lavender i dowiedzenie się, co sądzą o niej inni. Wydaje mi się, że można ją zaliczyć do kategorii "kocham lub nienawidzę". Jedno wiem napewno: każdy powinien się zgodzić, że jest to postać głęboko i dobrze wykreowana, choć ciężko nazwać jej cechy charakteru. Dla osób, które tej pozycji nie czytały pewnie wydaje się to nieco...dziwne, ale gdyby ustawić w rządku dziesięć książkowych bohaterek, Avę bardzo prosto byłoby rozpoznać przez jej sposób...bycia, myślenia. Mam nadzieję, że rozumiecie co próbuję Wam przekazać :D
   Niestety, dokładniejsza charakterystyka każdego z bohaterów, nawet Avy, byłaby dość dużym spoilerem, gdyż ich charakter został ukształtowany przez różne wydarzenia, słowa, decyzje.
   Babcia Avy - zraniona, której życie nie potoczyło się tak, jakby chciała, ale za to uwielbiająca piec, później jej mama - skrzywdzona, samotna, niewierząca w miłość, ale kochająca swoje dzieci ponad wszystko, a następnie ona sama - niezrozumiana, pragnąca akceptacji i zrozumienia. Każda z tych kobiet przeszła i wycierpiała wiele, ale każda znalazła inną drogę, by ten ból ukoić. Jaką? Zakończenie kryje odpowiedzi na wszystkie pytania i jest dość...wstrząsające. Trudne. Ale dzięki temu - nie do zapomnienia.
Ocena: 5/5

Styl pisania
   Pierwszy raz spotykam się z pewnym pomysłem i jestem bardzo ciekawa, jak mam go odebrać. Narratorką, co ważne - w pierwszej osobie - jest Ava, opisująca życie swoje, matki, babci i sąsiadów, choć oczywiście nie ma pojęcia, co oni czują. Przykładem może być przedstawienie zachowań duchów, które widzi jedynie jej babcia (no i brat, ale to już dłuższa historia). W trakcie czytania wprawdze mi to nie przeszkadzało, a do tego sądzę, że był to zabieg zaplanowany, ale nie jestem co do niego całkowicie przekonana. Główna bohaterka jest tu tym rodzajem wszystkowiedzącego narratora, który jak dotąd ujawniał  się w postaci trzecioosobowej i według mnie lepszym pomysłem by było, żeby taki pozostał.
Ocena: 4/5

Okładka
   I tutaj mogę powiedzieć tylko to, że jestem zachwycona. Piękne, pomarańczowe pióro, które dodatkowo cudownie się mieni...Dopasowanie kolorów...A nawet taki nieznaczący wiele szczegół jak czcionka - wszystko to jest dopracowane i zdecydowanie przyciąga wzrok i zachęca do zapoznania się tą pozycją, a jest to - według mnie - najważniejsza funkcja oprawy graficznej.
Ocena: 5/5

OCENA KOŃCOWA: 19/20
PODSUMOWANIE: "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" Leslye Walton to klimatyczna, dobrze napisana i wciągająca mieszanka fantastyki, obyczajówki i sagi rodzinnej. Poznajemy w niej losy trzech kobiet - osobliwych i cudownych. Wydaje mi się, że poza zachęcaniem do tolerancji pozycja nie niesie ze sobą żadnych głębszych wartości, ale dzięki temu mogę ją uznać za lekką lekturę na kilka wolnych wieczorów. Według mnie była dobra, ale nie mogę jej uznać za szczególne odkrycie czy pozycję, która spodoba się wszystkim. Jak już mogliście zauważyć, jestona dość...osobliwa. Ale i cudowna.
~~