Nazwisko znane, i (tak mi się wydaje) nie tylko dla fanów fantastyki czy fantasy. Jednak ja, z moim typowym ogarnięciem, musiałam najpierw przekopać się przez masę gorszych i nieznanych przez nikogo pozycji (uścisk online dla osoby, która odgadła, że mówię o Xanth <3), aby w końcu zaufać intuicji. Co do wyboru, za którą serię zabrać się jako pierwszą, zaufałam lenistwu i sięgnęłam po tę, która leżała najbliżej mnie na półce w bibliotece. I oto jak, przydługim słowem wstępu Kapłanka w bieli znalazła się w moich rękach :D
Wyobraźcie sobie świat pełen magii, bogów, herosów i Darów. Właśnie w tym uniwersum żyje Auraya, młoda, ale niezwykle ambitna i utalentowana kapłanka. Gdy po zaledwie dziesięciu latach jej służby zostaje wybrana na Białą - nieśmiertelną i obdarzoną potężną mocą Wybrankę bogów - nie spodziewa się, że niewiele czasu będzie jej dane, by przyzwyczaić się do nowej roli. Do Białych nieustannie docierają pogłoski o gromadzącej się w Ithanii Południowej armii, a sama Auraya będzie zmuszona dokonać wielu trudnych, łamiących serce wyborów.
Fabuła Oto, czego potrzebowałam - przygody, magia, akcja, tajemnice...Moja poprzednia lektura, Światło, które utraciliśmy (KLIK) była tak nasiąknięta realizmem i normalnością, że jak najszybciej musiałam zanurzyć się w innym, nowym świecie, w którym będę mogła całkowicie się zatracić. I pani Canavan i d e a l n i e stanęła na wysokości zadania! Stworzyła uniwersum, w którym rządzi pięcioro bogów, ludzie obdarzeni są Darami, a fabuła obfituje w oryginalność i świeżość. Nie wiem, jak mogę to lepiej określić. Ithania Północna to wspaniałe, pełne niespodzianek miejsce, które mimo braku smoków czy jednorożców jest dosłownie przesiąknięte magią. Co do samej fabuły, jestem nią dokładnie tak samo oczarowana jak światem przedstawionym. Autorka, patrząc z perspektywy całej trylogii, w I tomie poświęciła sporo czasu, abyśmy w jej królestwie czuli się pewnie, a zarazem zrobiła to w sposób tak lekki i subtelny, że czytelnik nie nudzi się ani przez stronę (a że jest ich ponad 600, to uważam, że to naprawdę coś!) Podsumowując, w tej powieści tajemnice, przygody, magicznie wykreowany świat i pędząca akcja składają się na niezapomnianą i niezwykle oryginalną powieść fantasy - lekką, a zarazem maksymalnie wciągającą. Ocena: 5/5
Bohaterowie Was też, podobnie jak mnie, oszukał opis? Ja, czytając go, byłam pewna, że główną bohaterką jest i będzie Auraya i że to ona będzie nas wprowadzać w fabułę. Nic bardziej mylnego! Oczywiście sama dziewczyna jest jej istotnym elementem, ale (co okazało się strzałem w dziesiątkę!), autorka postanowiła skupić się także na opowiedzeniu historii z punktu widzenia jej doradcy, tajemniczej starszej kobiety czy tkacza snów, Leiarda (o którego roli mogłabym się rozpisywać godzinami, ale nie wybaczyłabym sobie, i Wy mi też nie, gdybym zabrała Wam tę przyjemność odkrywania świata samemu). Ich historie, na pierwszy rzut oka połączone jedynie słabymi niciami - lub też w ogóle - spotykają się w jednym, kulminacyjnym, trudnym do przewidzenia punkcie. Wracając do samych postaci, każdy z nich jest oryginalny, wyróżniający się z tłumu i cudownie wykreowany. Właśnie ta różnica między ich charakterami, wartościami, planami, a także ich różne sposoby patrzenia na tę samą sytuację sprawiły, że powieść czytało się jeszcze przyjemniej. Ciekawym zabiegiem okazało się oddawanie roli narratora, często tylko na jedną stronę, zupełnie obcym postaciom. Ich bogata, naturalna kreacja, zawarta w kilku zdaniach, uświadamia nam talent autorki i przekonuje, że ma ona jeszcze dla nas kilka niespodzianek. Ocena: 5/5
Styl pisania Wspominałam już o ponad 600 stronach? Wspominałam. Aczy mówiłam, że (ciekawostka: dotyczy to każdego tomu tej cudownej trylogii) potrafiłam spędzić nad tą lekturą dobre kilka godzin, nie czując nudy, zmęczenia...ani ogólnie świata zewnętrznego? O tym informuję chyba po raz pierwszy :D Styl pisania, podobnie jak pozostałe parametry Kapłanki, jest bardzo dobry, lekki i odpowiedni do sytuacji. Dzięki niemu (przez niego? :D) jeszcze ciężej nam oderwać się od przygód Białej, Emerahl, Leiarda... I mimo iż, jak wspomniałam, świat pani Canavan wykreowany jest niezwykle bogato i oryginalnie, my od samego początku rozumiemy panujące w nim zasady, co - jak mi się wydaje - także jej zasługą stylu pisania. Ocena: 5/5
Okładka I w końcu coś, co nie do końca mi pasowało. Oprawa graficzna nie jest nawet tragiczna, ale nie dość, że przeciętna, to jeszcze bardzo...typowa, inaczej mówiąc nie zachęca do sięgnięcia po tę pozycję, nie wyróżnia się spośród innych lektur fantasy. Powtarzam jeszcze raz: nie jest zła, ale oczekiwałam od niej czegoś więcej (czuję się w tym momencie tak niesprawiedliwe ;-;) Ocena: 3.5/5
OCENA KOŃCOWA: 15/15+3.5/5 (BREJK THE RULES) PODSUMOWANIE: "Kapłanka w bieli" Trudi Canavan to niezwykle dobra, wciągająca i zapadająca w pamięć powieść fantasy. Spełnia wszystkie warunki, by zasłużyć na ten tytuł: jest oryginalna, fabuła obfituje w magię, tajemnice, trudne do podjęcia decyzje, wojnę i miłość, bohaterowie wykreowani są głęboko i łatwo da się ich polubić (a nawet z nimi zżyć, a już na pewno im kibicować), a świat przedstawiony nie wypuszcza przez kilka godzin. Bardzo bardzo polecam <3 ~~ Czytaliście? Macie zamiar? :)
Ta książka swoją przecudownie przecudowną okładką zwróciła moją uwagę już od samego początku. Dodatkowo, spośród innych perełek odznaczała się fabułą - opowiadała historię dwojga zakochanych, Lucy i Gabe'a, którzy byli świadkami zawalenia się World Trade Center 11 września 2001. Jak się okazało, zdarzenie to miało znaczący wpływ na ich wybory, marzenia, a nawet charakter. Gdy miałam więc okazję sięgnąć po egzemplarz przysłany mi przez Wydawnictwo Otwarte (za który jeszcze raz bardzo dziękuję!), podchodziłam do niego z dość sporymi oczekiwaniami.
Lucy i Gabe poznali się - i zakochali - 11 września 2001 roku. Gdy runęły Bliźniacze Wieże, zrozumieli, że życie jest zbyt krótkie, by nie czerpać z niego pełnymi garściami. Jak się okazało, odbyta lekcja uświadomiła im również, że świat nieustannie trzeba zmieniać na lepsze. Lucy postanowiła poświęcić się młodemu pokoleniu, nauczając je poprzez pokazujące uniwersalne prawdy seriale, a Gabe niejednokrotnie ryzykował życie fotografując dotknięte wojną i terroryzmem tereny. Gdy w dzień największego zawodowego triumfu Lucy okazuje się, że Gabe dostał pracę za granicą i musi wyjechać z kraju na stałe, dziewczyna postanawia rozstać się ze swoją największą miłością i rzucić się w wir obowiązków. Nie potrafi jednak zapomnieć o tym, który wniósł tyle miłości i szaleństwa do jej życia. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią?
Fabuła Według mnie dla osoby, która nie czytała jeszcze tej powieści, cała fabuła krzyczy WORLD TRADE CENTER. Wydarzenie to zaakcentowane jest na okładce, podane jako wytłumaczenie różnych decyzji czy zwrotów akcji. A jaka jest prawda? Jakby to opisać...tego klimatu zdecydowanie mi zabrakło. Dość szybko chwile grozy z 11 września zostały zepchnięte na bok przez życie towarzyskie czy miłosne głównych bohaterów. Przez to, niestety, Światło, które utraciliśmy stało się typową obyczajówką, skupiającą się na aspektach takich jak zakazany romans czy pytanie "Kogo kocham bardziej?". Nie zrozumcie mnie źle, książka nie była nudna czy napisana na siłę. Po prostu nastawiałam się na coś innego - nie ukrywam, lepszego - i tego czegoś mi po prostu zabrakło. Dodatkowo, z ręką na sercu, stwierdzam, że nie czuję potrzeby powracania do tej książki i nie sądzę, by miało się to zmienić w przyszłości. Ot (zawsze chciałam jakoś fajnie użyć tego słowa <3), przyjemna, ale jednorazowa przygoda. Ale żeby tak nie narzekać, wspomnę o sposobie prowadzenia narracji. Sprawą zajęła się Lucy, ale wszystkie rozdziały są jej rozmową z Gabe'em, trochę tak, jakbyśmy czytali przeznaczony do niego list. Dobry pomysł? Zły? Moim zdaniem dzięki takiemu zabiegowi możemy lepiej zrozumieć jej uczucia do niego, a dodatkowo jest to coś oryginalnego i rzadko spotykanego. Aha, i na zachętę: dowiadujemy się, dlaczego pani Santopolo zdecydowała się na ten, a nie inny krok, ale dopiero pod koniec książki. I nie ukrywam, odpowiedź jest dość...zaskakująca. Ocena: 3.5/5
Bohaterowie Mimo, że Gabe to jeden z dwójki głównych bohaterów, nie znamy go zbyt dobrze. Bardziej niż cechami charakteru możemy opisać go jego maksymami, takimi jak "Żyj chwilą" i "Żyje się tylko raz". Mimo to - choć wszystkiego dowiadujemy się od zakochanej w nim Lucy, więc oczywiste, że obraz nie jest całkowicie subiektywny - to postać odważna i pomysłowa, a już na pewno poświęcona swojej pracy i swoim ideom. Czy go polubiłam? Przez pewne wydarzenia, o których zdecydowanie nie powinnam się rozpisywać jako że są dość mocnym spoilerem, musiałabym się nad tym pytaniem poważnie zastanowić. Ujmijmy to tak...szanuję go, naprawdę go szanuję, ale nie mogę czuć do niego nic więcej, właśnie przez te "akcje". Jeśli chodzi o Lucy, to postać wykreowana raczej przeciętnie, mimo, że jest główną bohaterką i narratorką. Niby ma swoje zasady, o których - można wręcz rzec - irytująco często przypomina, ale gdy się je łamie, nie robi z tym dokładnie nic. Dodatkowo, podejrzanie łatwo tłumaczy sobie wszystkie swoje błędy i rzadko kiedy czuje się przez nie winna. Mimo to przez większość naszej wspólnej przygody dała się poznać jako w miarę sympatyczna, lekko zagubiona, ale uparta kobieta która wie, czego chce, ale boi się po to sięgnąć. Ogólnie muszę stwierdzić, że porządna kreacja nie jest najmocniejszą stroną tej autorki. Z Lucy spokojnie dało się wytrzymać, ale i w niej, i w Gabe zabrakło mi tego czegoś, przez co uwierzyłabym, że mogliby to być prawdziwi, a nie jedynie papierowi ludzie. Ocena: 3.5/5
Styl pisania Jako pierwsze muszę zaznaczyć, że zadziwiająco szybko i płynnie czytało mi się powiastkę o miłosnych perypetiach młodej nowojorczanki (to słowo zdecydowanie źle brzmi :)) ), zwłaszcza, że nastawiałam się - że liczyłam - na coś troszkę innego i głębszego. Kolejnym, oryginalnych schematem wprowadzonym przez panią Santopolo był sposób rozpoczynania dosłownie wszystkich rozdziałów. Każdy zaczynało zdanie odnoszące się do ogólnej sytuacji, np. "Niekiedy jedna chwila decyduje o naszym dalszym losie" czy "Niekiedy
podejmujemy decyzje, które wydają się nam słuszne, ale później, z
perspektywy czasu, uznajemy je za błędne. Inne nawet po wielu latach
wciąż uważamy za trafne". Dzięki takiemu zabiegowi możemy nie dość, że poczuć się jak bohaterowie, to jeszcze zastanowić się do czego w naszym życiu - prywatnym, zawodowym, towarzyskim - odnosi się dana złota myśl. A, i wspominałam już, że podobała mi się powiastka o miłosnych perypetiach?? Ocena: 4.5/5
Okładka Komu już się znudziło "niby mi się podobało, ale...", zapraszam do wysłuchania ochów i achów co do okładki. Idealnie miękka, przyjemna w dotyku i porządnie wykonana. Perfekcyjnie dobrana kolorystycznie, postacie pasują do opisu, który znajdziemy w środku (w końcu!). Nawet tytuł harmonijnie łączy się z treścią: nawiązuje i do chwili poznania bohaterów 11 września, gdy rozpadło się życie wielu ludzi, a dodatkowo Gabe mawiał, że Lucy jest jego światełkiem i inspiracją. Ale chwila...Co to znaczy, że ją utracił? Chodzi jedynie o chwilowe zerwanie? A może o coś więcej...? Oprawa graficzna zachwyca, zachęca i zastanawia. Cudo! Ocena: 5/5
OCENA KOŃCOWA: 16.5/20 PODSUMOWANIE: "Światło, które utraciliśmy" Jill Santopolo to wzruszająca i poruszająca trudne tematy obyczajówka, której ogólny poziom jest dobry, ale nie wybijający się spośród innych jej typu. Do niewątpliwych zalet należy styl pisania, dzięki któremu książkę nie czytamy, a "pożeramy", magicznie wykonana okładka i oczywiście wątek World Trade Center, przybliżający nam to wstrząsające wydarzenie. Aby nie było tak kolorowo, łatwo znaleźć wady w postaci kreacji bohaterów czy nawet lekkiej schematyczności. Podsumowując podsumowanie, jestem wdzięczna Wydawnictwu Otwartemu za możliwość zapoznania się z tą pozycją i nie żałuję spędzonej przy niej czasu, choć nie spełniła ona wszystkich moich oczekiwań.